piątek, 12 lutego 2016

Rozdział 18.1

-I jak twoje spotkanie z ciotką ? - zapytał Draco, pakując do swojej szkolnej torby grubą książkę do transmutacji.
-Nawet nie wspominaj mi o tym. 
-Co takiego się wczoraj wydarzyło ? - blondyn podniósł wzrok na swoją towarzyszkę i dłonią poprawił lecącą na oczy grzywkę.
-Niczego się od niej dowiedziałam. 
-Na pewno coś ci powiedziała. - blondyn nie wierzył w słowa Carmen.
-Nie odpowiedziała mi na moje dwa ważne pytania. 
-Ale rozmawiałyście przecież o czymś.
-Tak.

Brunetka wyszła z zamku, nie uprzedzając wcześniej swojego przyjaciela o zamiarze wyjścia. Blondyn z jedną ręką w górze, którą cały czas poprawiał za długie włosy, a drugą trzymając ciężką torbę z na wpół wpakowaną książką, zatrzymał się nie wiedząc co zrobić w tej sytuacji. Po chwili przyśpieszył kroku i wybiegł na dziedziniec. Dziewczyna siedziała tyłem do niego na murku. Podszedł do niej i z niezamierzonym hukiem położył swoją torbę obok niej.

-Jak nie chcesz o tym rozmawiać to mi powiedz. - powiedział, stojąc za nią.
-Chyba najpierw sama muszę sobie to uporządkować. 
-Za pół godziny jest obiad. Pójdę teraz się przebrać i odnieść torbę, a jak tu wrócę to masz na mnie czekać i pójdziemy coś zjeść, co ?
-To nie jest dobry pomysł. - westchnęła ciężko.
-Będziesz głodować z powodu swojej ciotki ?
-Nie głoduję.
-To dlaczego nie chcesz iść na obiad ?
-Potrzebuję ciszy.
-Jak chcesz.

Malfoy się poddał, pociągnął za torbę i wrócił do zamku znowu poprawiając lecące do oczu włosy. Kiedy on tak zarósł ? Jeszcze będzie wyglądał jak Potter w blond wersji. Prychnął pod nosem, mówiąc sobie w głowie, że to wydarzy się najprędzej po jego śmierci i szybkim krokiem pokonywał po dwa lub nawet trzy schody do lochów. Musiał się pozbyć tego ustrojstwa w jego ręce i musiał wziąć prysznic. Jakieś zaklęcie skrócające włosy też by się przydało. 

Skoro Connery nie chciała mówić to on jej do tego zmuszać nie będzie. Wiedział, że to osobista sprawa, więc tym bardziej nie pchał się z nosem w nie swoje sprawy. Też wiedział to, że Carmen i tak mu wyjawi co nieco. Trochę ją już znał, żeby wiedzieć, że dziewczyna darzy go zaufaniem i wszystko co istotne mu wyjawi. W końcu obiecał jej pomóc, a pomoc wiąże się z tym, że ludzie muszą sobie mówić o ważnych sprawach.

Podał hasło i wszedł do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, w którym zastał garstkę uczniów. Wszedł do swojego dormitorium i rzucił na łóżko torbę, z której wyleciała nie wpakowana książka. Wybrał jakieś luźniejsze ubrania, chcąc pozbyć się niepotrzebnej już dzisiaj szkolnej szaty i z gotowymi ubraniami skierował się do łazienki. Po kwadransie wyszedł w innym stroju i z krótszymi włosami. Zadowolony wyszedł i skierował swoje kroki w stronę Wielkiej Sali, był już głodny, a obiad zbliżał się wielkimi krokami. Chciał też sprawdzić czy brunetka nadal siedzi na swoim miejscu.

* * *

-Harry co jest dzisiaj z Tobą ? - Ron spojrzał na swojego przyjaciela, który od rana zachowywał się co najmniej dziwnie.
-Ran ma rację. Od rana jesteś jakiś płochliwy i niespokojny. - dołączyła się Hermiona, poprawiająca swoje włosy.
-Nie wyczuwacie tego niepokoju w powietrzu ? Jakby coś złego zaraz miało się wydarzyć ? - Harry rozejrzał się, a dwójka przyjaciół spojrzała na siebie zaniepokojona.
-Stary, bo pomyślę, że zwariowałeś albo gorzej, że zamieniasz się z Trelawney. - zaśmiał się niespokojnie Ron.

Harry nadal nie zaszczycił swoich przyjaciół spojrzeniem. Hermiona martwiła się o swojego kumpla. Bitwa dotyczyła głównie jego, ale on trzymał się po niej zaskakująco dobrze, ale to nie znaczy, że w przyszłości nie mogły pojawić się skutki stresu jaki przeżył. Wiele czarodziejów po Bitwie oszalało i trafiło pod ścisłą opiekę do św.Munga. Harry nie powinien tam trafić. W wielu oczach był bohaterem, wzorem do naśladowania. Ale jego dzisiejsze zachowanie wcale nie zwiastowało niczego niepokojącego, prawda ? Każdemu zdarza się gorszy dzień.

-Co ci powiedziała McGonagall, Harry ? - z rozmyślań wyrwał ją głos rudowłosego.
-Nic. Nie chciała zdradzić tożsamości tej kobiety.
-Myślicie, że ona mogła być groźna ?
-Gdyby tak było, Hermiono, to nigdy by się tutaj nie pojawiła. - odpowiedział Harry.
-A co z tą Connery ? - szatynka założyła ręce na piersi i przybrała oczekujący wyraz twarzy.
-No cóż. - zaczął powoli Ron. - Jej pojawienie się było dosyć dziwne, ale nie groźne. Patrz, do tej pory tutaj jest, a nic się złego nie dzieje.
-Nie wcale nic się nie dzieje, Ron. Tylko trafiłeś do skrzydła szpitalnego po tym jak ktoś wdarł się w jej sen. 
-A ty skąd o tym wiesz ? - zapytał zaskoczony.
-Słyszałam po prostu. - odpowiedziała speszona i opuściła ręce, które teraz nerwowo skubały rąbek zielonego swetra.
-Gdzie i co słyszałaś ? - do rozmowy dołączył się Harry.
-Oh no, plotki takie tylko, nie wiem czy to prawda.
-Ale mów co słyszałaś. - ponaglił ją Ron.
-Jakiś Ślizgon mówił, że słyszał jak Malfoy rozmawiał o tym z McGonagall. To wszystko.
-Dosyć dużo. - skomentował Ron.
-Ale nie wiadomo czy to prawda. - broniła się Hermiona.
-Nie wiadomo, a jednak powiedziałaś, że to właśnie przez to i po tym trafiłem na skrzydło. 
-Tak mi się wymsknęło.
-Będziemy mieli okazję zapytać jej osobiście. - powiedział Harry wpatrzony w coś na dziedzińcu.
-O czym ty mówisz, Harry ? - zapytała Hermiona.
-Ta dziewczyna siedzi na murku przed szkołą. - powiedział, skręcając ku wyjściu. -Sama. - dodał i zniknął.

Ron spojrzał zdekoncentrowany na Hermionę, która zmarszczyła brwi i patrzyła w kierunku, w którym jej przyjaciel zniknął. Po chwili wypuściła powietrze i obydwoje wyszli za Harrym, który już zwrócił uwagę dziewczyny na siebie.

-Ah tak, kojarzę cię. Wtedy u Hagrida. No tak. - powiedziała i odwróciła się widząc zbliżające się osoby. 
-Harry ? - zapytała Hermiona w czasie kiedy Ron szczerzył się do brunetki, ta spojrzała na twarze nowo przybyłych, by po chwili wrócić wzrokiem do Harry'ego, który nagle zaniemówił. - Wszystko w porządku ?
-Tak, Hermiono. 
-Masz do mnie sprawę, tak ? Po to do mnie podszedłeś ? - zapytała Carmen, chcąc jak najszybciej rozwiązać tę sytuację i pożegnać to całe niepotrzebne jej towarzystwo.
-Tak. - odpowiedział i zakaszlał.
-Więc słucham. - niecierpliwiła się Carmen.
-Chciałem zapytać o pewną rzecz. - Harry oparł się dłonią o kolumnę.
-Dobrze się czujesz ? Nie wyglądasz dobrze. - zwróciła uwagę na chłopaka po czym odwróciła się i starała się za posturą rudowłosego chłopaka, który cały czas się do niej szczerzył, znaleźć Dracona, który być może przechodził korytarzem i mógłby jej pomóc w tej sytuacji.
-Wszystko dobrze. - wykaszlał. 
-Taki kit wciskaj swojej matce, nie mnie. 

Westchnęła zrezygnowana dziewczyna nadal przebierając wzrokiem w ludziach na korytarzu. W jej pole widzenia weszła szatynka z mordem wymalowanym na twarzy.

-Takie teksty zostaw dla swojego Śmierciożercy. - syknęła.
-Hermiona, daj spokój.
-Ron ty się nie odzywaj ! - warknęła nadal patrząc w oczy Carmen.
-Masz jakiś problem ? - Carmen zeskoczyła z murka i wyprostowała się, górowała wzrostem nad tą dziewczyną. 
-Ty masz problem.
-Twój kumpel ma problem. - weszła jej w słowo. - Zajmij się lepiej nim.

Dziewczyny mierzyły się dłuższy czas morderczym wzrokiem, dopóki ktoś za plecami tej niższej nie warknął.

-Czego tu szukacie ? - na widok Harry'ego dodał. - Widzę, że Potter już zaraził się wścieklizną od Granger. I tak długo się trzymał. 
-Malfoy daj sobie spokój.
-Nie rozmawiam z Tobą Weasley. - Draco nawet nie spojrzał na Rona, patrzył na Carmen i plecy jej … hmmm rywalki ? - Granger bierz swoich piesków i znikaj stąd. - warknął.

Hermiona nawet się nie ruszyła, jak zahipnotyzowana patrzyła w czekoladowe oczy Carmen, której również nie było w głowie urywanie tego kontaktu jako pierwszej.

-Już ! - grzmotnął głosem Draco tak, że stojący parę kroków za nim Ron podskoczył.
-Her- Hermiona chodź już. - wybełkotał i wziął Harry'ego pod boki, gdyż ten charcząco oddychał. - Her. - szepnął błagalnie ciągnąć przyjaciółkę za rękę, ta po chwili zaczęła odchodzić nadal wpatrując się w Carmen.
-Suka. - wymknęło się brunetce, gdy podejrzana trójka zniknęła jej z pola widzenia, wtedy spojrzała na Dracona, którego twarz była spięta, ale po chwili się rozluźnił.
-Bardziej szlama, ale jak tam sobie chcesz.
-Szlama w moim słowniku nie jest tak obraźliwe jak suka. - wyjaśniła.
-O co poszło ?
-Ten cały obłożnie chory do mnie podszedł z jakimś pytaniem, którego w rezultacie nie usłyszałam, a ta laska się najeżyła jak wspomniałam o matce Potter'a.
-Jego rodzice nie żyją.
-Wiem, ale skojarzyłam fakty dopiero później. Gówno mnie obchodzą ich życiorysy.
-Wkurzyli cię.
-Nie tylko oni. Elin jest taka sama.
-Czyli chcesz już o tym pogadać ?
-W sumie mogłabym.
-Ale pewnie nie chcesz iść do Wielkiej Sali ?
-A wiesz. - spojrzała na niego. - Pójdę. Zobaczę co z tym całym Potter'em.
-Zawzięta. - zaśmiał się krótko.
-Ta szlama mogła mi nie zachodzić za skórę.
-Takie słowa z twoich ust ?
-Przyzwyczajaj się i radzę na przyszłość mnie nie wkurzać. - uśmiechnęła się delikatnie.
-Zapamiętam. Chodźmy już. 

Wyciągnął do niej dłoń, która zawisła w powietrzu. Draco szybko się zreflektował i ją opuścił. Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie, a Carmen się cicho zaśmiała.

-Chodźmy. - powiedziała i przechodząc obok niego szturchnęła go, a ten z uśmiechem na twarzy szybko zrównał się krokiem do niej. 

Uczniowie masowo szli w kierunku Wielkiej Sali jakby od co najmniej doby nic nie jedli. Carmen porzuciła wydarzenia sprzed chwili, bo stwierdziła, że ma ważniejsze sprawy na głowie niż jacyś czarodzieje. Ta cała Granger ją troszkę denerwowała samą swoją obecnością i tą jej postawą do życia. Za kogo się uważała ? Draco mówił, że to szlama, sama w końcu ją tak nazwała. Przypomniało jej się, że ta szatynka nazwała Dracona „jej Śmierciożercą”. Malfoy faktycznie nie przepadał za czarodziejami nieczystej krwi, tak samo jak cała jego rodzina. Większość Śmierciożerców myślała tak samo, czyżby prawdziwa natura Carmen zechciała teraz się ujawnić ? Brunetka posmutniała, że jej myśli zaczęły krążyć wokół tego tematu. Nie chciała taka być. Miała ochotę wyrywać włosy z głowy, ale nie wypadało tego robić w tej ogromnej „stołówce”. Eh, tyle się działo w jej głowie, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Draco coś mówi.

-Nie ma miejsc. 

Chłopak rozglądał się po całym stole należącym do Slytherinu. Carmen również zaczęła się rozglądać. Jej wzrok szybko odnalazł wspomnianą wcześniej trójkę. Stan Potter'a widocznie się pogorszył. Co się jemu stało ? Zjadł coś nieświeżego ? Ktoś go zaczarował ? Jaka cholera ? Na jego widok złość w nastolatce się zagotowała. Denerwowała ją słabość jaką widziała teraz w tym chłopaku. Co się z nią do diabła działo ?! Zamknęła powieki i wzięła parę głębszych oddechów.

-Wszystko ok ? - zapytał Draco zatroskany.
-Nie. - otworzyła oczy. - Ta trójka wyprowadziła mnie z równowagi. - spojrzała za blondyna. - Tam są wolne miejsca.

Draco o nich wiedział, ale były to miejsca na samym końcu, tuż przy stole nauczycieli i niekoniecznie chciał tam siadać. Nikt tam nigdy nie chciał siadać. W poprzednich latach wystarczył, że spojrzał w jakikolwiek punkt już wszyscy się odsuwali i robili mu miejsce. Teraz nie miał tego przywileju. 

-Chodź, bo i te zaraz ktoś zajmie. - Carmen pociągnęła go za rękaw czarnej bluzy jeszcze raz starając się opanować tajfun w jej ciele. 
-Najgorsze miejsca. - wypuścił głośno powietrze.
-Ponoć byłeś głodny, więc nie narzekaj. 

Gdy już byli prawie na miejscu na stole pojawiło się jedzenie, więc rozmowy ucichły, robiąc miejsce zachwytowi, a po chwili dźwięku stukania sztućców o talerze. Draco wyczuł nerwowy stan dziewczyny, więc nie próbował nawet wciągać ją w rozmowę, a tym bardziej wypytywać o spotkanie z jej ciotką. W sumie zdziwił się tym nagłym przypływem agresji i wrogości w Connery. Jeszcze takiej jej nie widział.

-Wczoraj ktoś to w końcu powiedział na głos. - szepnęła, by usłyszał ją tylko blondyn. - Nazwał mnie tym kim tak naprawdę jestem.
-Jak cię nazwała ? - Draco podejrzewał tożsamość brunetki, ale póki nikt nie wypowiedział tego słowa na głos, wierzył, że się myli.
-Elin powiedziała, że czarnoksiężnicy nie powinni się nigdy pojawić w Hogwardzie, a już szczególnie nie z własnej woli. Wspomniała też o tym, że moi dziadkowie pewnie przewracają się w grobach, a przodkowie są bardzo na mnie źli za to co zrobiłam, że nie zdobyłam ich przychylności.
-Czyli to prawda ?
-Wychodzi na to, że tak. To by tłumaczyło dlaczego się tutaj nie dostałam w wieku jedenastu lat, ani później i dlaczego McGonagall tak się wystraszyła moim pojawieniem tutaj. Jestem czarnoksiężnikiem. - ostatnie zdanie wymówiła tak cicho, że sama je ledwo słyszała.
-Jak się z tym czujesz ?
-Nie wiem. Nie znam żadnego czarnoksiężnika. Widziałam jedynie jak Elin czarowała, ale to nie były jakieś czarno magiczne zaklęcia. Zwyczajne, zapewne takie same jakimi posługuje się porządna rodzina czarodziei.
-Jednak dużo się od niej dowiedziałaś. - stwierdził po chwili.
-Ale nie dowiedziałam się gdzie są rodzice, ani czy zna kogoś o imieniu Hielo.
-Gdyby rozwiązanie tej zagadki miało być takie proste, a odpowiedzi na te pytania dała by ci jedna osoba to byłoby po prostu za łatwo.
-Ta niewiedza mnie męczy. A dodatkowo Elin wzburzyła moją niechęć do rodziców jeszcze bardziej. - dziewczyna rzuciła sztućcami na talerz zwracając tym samym uwagę kilku osób w pobliżu. 
-Co ci powiedziała ? - zagadnął spokojnie Draco, odkładając własne sztućce.
-Okazuje się, że ród z jakiego się wywodzę jest bardzo stary, silny i specyficzny. Zawsze pierwotne dziecko w takiej rodzinie włada potężną władzą, znacznie większą niż rodzeństwo. Moja matka była tą silniejszą, ale nigdy nie miała spięć z Elin. Im się udało zadbać o relacje siostra z siostrą. Jak już wiesz moja matka jest ponoć potężna, a ciotka wczoraj mi powiedziała, że skoro jestem jedynakiem i to pierworodnym dzieckiem ich oboje to mogę władać tak samo silną magią jak matka albo i większą. Ale to nie wszystko. Powiedziała także, że rodzice wyrządzili mi ogromną krzywdę nie ucząc mnie magii, bo ta może mnie zabić swoją potęgą. Boję się. Pierwszy raz się boję.

Draco zawiesił głowę, a dłonie zaplótł na karku. Czy ta dziewczyna nie może mieć chodź raz z górki ?  Malfoy słyszał o opowieściach o potężnych rodach czarodziei i z tych opowieści wiedział, że ci obdarzeni gigantyczną mocą mieli dzięki niej wiele przywilejów, ale ujarzmienie tej mocy często było dla nich trudne do osiągnięcia i mogło nawet trwać długie lata. A skoro to już pewne, że Carmen jest czarnoksiężnikiem i to pierwotnym dzieckiem w potężnej i starej rodzinie to stwarza po pierwsze zagrożenie dla otoczenia, a po drugie dla siebie. I nie wiadomo, które jest silniejsze. 

-Kurewska historia, nie ? - dziewczynie łamał się głos, wcale się jej nie dziwił.
-Tak, zdecydowanie. - spojrzał na jej opuszczone ramiona, które wyglądały jakby na nich były wszystkie problemy tej młodej kobiety i mięśnie zapadły się pod ich ciężarem. - Co na to McGonagall ?
-Wiesz jaka ona wczoraj była szczęśliwa ? - spojrzała okrągłymi oczami na Dracona. - Po poznaniu prawdy powinna się raczej bać, a nie cieszyć. Nawet pomyślałam, że ma już plan w głowie jak się mnie pozbyć i stąd ta radość. - odwróciła wzrok.
-Elin jej wszystko powiedziała ? - zdziwił się.
-Pewnie tak.
-Czyli nie jesteś pewna ? - zapytał z ożywieniem.
-No nie. Wspomniała tylko, że Minerva wypytywała ją o miejsce pobytu moich rodziców. W sumie to nawet jej nie zapytałam o czym rozmawiała z dyrektorem.
-Źle zrobiłaś.
-Elin nie jest osobą wylewną. Wiesz, że ona myślała, że z nią wyjadę ? - spojrzała na niego, a ona na nią. - A jak się zdziwiła jak jej powiedziałam, że chcę zostać. - uśmiechnęła się. - Chyba zupełnie straciłam w jej oczach i uważa mnie za dziwaka. - roześmiała się nerwowo próbując zakryć tym swój lęk. 
-Dlaczego nie chciałaś wrócić ?
-Wtedy rodzice mogli by mnie łatwo znaleźć. Tego nie chcę. 
-Więc co zamierzasz zrobić ? Wiesz, że za niedługo skończy się rok szkolny i wszyscy wyjadą ? Ja też i już tutaj nie wrócę.
-Wiem. - westchnęła. - To chyba właśnie ja nie mam przyszłości, a nie ty.
-Obydwoje jej nie mamy. 

Westchnął cicho i po chwili wrócił do jedzenia. Dziewczyna już nic nie zjadła. Atmosfera była dziwnie napięta, a w powietrzu czuć było zdenerwowanie i strach. W pewnym momencie Draco przeszły ciarki po plecach i poczuł podmuch wiatru na swoim karku. Instynktownie się odwrócił szukając źródła tego niespotykanego zjawiska, ale nikogo nie zobaczył. Zauważył jedynie, że uczniowie też nerwowo się rozglądają, a Potter ledwo siedział na tej ławie. Jemu faktycznie coś dolegało, oby to nie było zakaźne czy coś. Malfoy postanowił zerknąć również w stronę stołu nauczycieli, miał ich przecież pod nosem. Parę miejsc było pustych, a Minerva ściszonym głosem z kimś gorączkowo rozmawiała, po chwili wrócił jakiś młody nauczyciel i coś jej szepnął do ucha cały blady. Czarownica zrobiła zdziwioną minę, ale po chwili pochwyciła wzrok Dracona. Nie kryła się ze strachem wymalowanym na jej twarzy. Po chwili oderwała wzrok od blondyna i spojrzała na Potter'a, który odwzajemnił spojrzenie. Uczniowie widzący tą scenę i mający nieco oleju w głowie zaczęli gorączkowo szeptać. Na Sali zaczął się robić gwar spowodowany strachem, który nagle dosięgnął resztę uczniów.

-Coś się dzieję. - Draco odwrócił się i spojrzał na Carmen, która jak zahipnotyzowana wpatrywała się przed siebie, ona również zbladła. - Car ? - pierwszy raz zdrobnił jej imię, ale był w takim szoku, że nawet tego nie zauważył.

Dziewczyna nie reagowała nawet, gdy ten zaczął trząść jej ramieniem. Uczniowie momentalnie się od nich odsunęli, a że w większości były to pierwszaki to zrobiły jeszcze większy gwar, niektórzy wręcz wstali i odbiegli na bezpieczną według nich odległość. Draco sam się wystraszył, ale jeszcze potrafił zapanować nad swoim strachem.

McGonagall nawet nie starała się uspokoić uczniów. Jeszcze nikt nie wybiegł z Sali z krzykiem na twarzy, więc sytuacja była opanowana. Na wieść o złamanych zaklęciach zabezpieczających zamek cała krew jej zeszła z twarzy. To były najsilniejsze zaklęcia jakimi dysponowali, jeżeli one zostały złamane to nic nie było w stanie ich uchronić. Czyli tak będzie wyglądał koniec ? Opadła na fotel bez sił.

Draco ponownie poczuł podmuch zimnego powietrza na karku i tym razem nie rozglądał się dookoła, a w górę. Sklepienie nad nim, które zawsze przybierało wygląd nieba teraz wyglądało złowieszczo. Dzień zamieniał się w noc i to ciemną i paskudną noc. Zerwał się wiatr, który zrywał gałęzie, które z kolei uderzały w okna pomieszczenia. Niebo zasłoniły ciemne chmury, a po chwili ciemność przeszyła oślepiająca błyskawica. Teraz do jego uszu dobiegł krzyk, wrzask i płacz. Po chwili poczuł znajomą ciepłą dłoń na swojej, która automatycznie uścisnął. Oczywiście ten uścisk nie uratuje ich życia, ale sprawiał minimalne poczucie bezpieczeństwa. Za chwilę ogromny hałas na Sali wywołany przez uczniów uciszył grzmot tak mocny, że aż podłoga się zatrzęsła. Carmen mocniej chwyciła dłoń blondyna. Jej strach jeszcze bardziej się objawił.

Uczniowie nie kryli się ze swoim strachem, który zawładną ich młodymi ciałami. Młodzi czarodzieje biegali jak w amoku krzycząc wniebogłosy. Do czasu. Do czasu kiedy silny podmuch mroźnego wiatru nie zgasił wszystkich oświetlających Salę świec. Wtedy zapanowała głucha cisza przerywana odgłosami burzy na zewnątrz.

-Niech nikt nie rusza się ze swojego miejsca. 

Rozbrzmiał stanowczy głos Minervy, która trzymała w górze zapaloną różdżkę. Na jej twarzy widać było niepokój, ale i siłę walki. Ta kobieta nie pozwoli odebrać sobie szkoły. Ona już wiedziała czego może się spodziewać. Izabella nie zniknęła od tak sobie, ale wiedziała również, że nie podda się bez walki. Zamek to jej dom i nikomu nie pozwoli go jej zabrać. Jednak była zawiedziona. Uważała ona bowiem, że ta cała zasłyszana paręnaście dni temu legenda jest tylko i wyłącznie opowiastką wymyśloną przez kogoś i nie ma w niej żadnego ziarna prawdy. 

Zlęknieni uczniowie zebrali się w grupki i wspólnie oczekiwali tego co miało się wydarzyć. Tylko przy stole Gryfonów słychać było rozmowy.

-Harry siedź. 
-Stary nie wygłupiaj się.

Nagle wszyscy zauważyli poruszającą się sylwetkę. Mimo ciemności każdy wiedział kto zmierza do stołu nauczycieli. W tym upewniły ich jasne błyskawice, które na chwilę oświetlały pomieszczenie.

-Harry, wróć na miejsce. Obowiązują cię te same zasady co resztę uczniów. - zimny i stanowczy głos Minervy wypełnił Salę.
-Od rana wiedziałem, że coś się dzisiaj wydarzy. Niech mnie Pani wysłucha.

Nie dane mu było nic więcej dodać, gdyż pędząca w jego stronę ciemna postać zwaliła go z nóg. Draco wstrzymał powietrze, widząc ten obraz. Od razu skojarzył to ze snem Carmen. Wtedy po raz pierwszy widział takie zjawisko. Gdy Harry bezwładnie opadł na posadzkę uczniowie zlekceważyli poleceni dyrektora o pozostaniu na miejscu i zaczęli w popłochu uciekać. Draco nadal siedząc obok brunetki wypuścił głośno powietrze widząc, że ta sama mroczna postać zbliża się w ich kierunku. Chłopak nie miał porównania do opisania tej magicznej istoty. Podobne do dementora jeżeli chodzi o sposób przemieszczenia, bo również się unosiło, ale bez konkretnych kształtów i konturów. Ciemna, niezidentyfikowana plama.

Carmen ponownie poczuła niepokój, a po nim chłód na karku, gdy tajemnicza plama okrążyła ją i Dracona. 

-Masz ostatnią szansę. Decyduj. Życie czy śmierć. 

Doszedł do jej uszu szept mężczyzny, którego głos już znała. Po całym ciele przeszły jej dreszcze, a do jej uszu nie docierał żaden hałas z Sali. W głowie słyszała słowa powtarzane jak echo. Podjęcie decyzji nie zajęło jej dużo czasu. Była to raczej szybka reakcja. Nawet nie musiała nad tym myśleć. To nasunęło się jej samo. 

W tym samym momencie, gdy dziewczyna zdecydowała do Sali dostał się piorun, który w impetem uderzył w sam środek pomieszczenia, wypalając dziurę w posadzce, która wyglądała jak po uderzeniu meteorytu. Paru uczniów zostało rannych, ale żaden śmiertelnie. W powietrzu czuć było smród spalenizny pomieszany z zapachem ziemi. Carmen automatycznie wstała, zatrzymał ją czyiś silny uścisk. Dziewczyna spojrzała na swój nadgarstek.

-Co ty robisz Draco ? - zapytała.
-Co ty robisz ? 
-On tu jest z mojego powodu.
-To niczego nie zmienia.
-To zmienia wszystko Draco. 

Odparła i szarpnęła się uwalniając swoją rękę. Spojrzała mu głęboko w szare oczy, które błagały ją o to, żeby została, żeby się nie oddalała, żeby nie zostawiała go samego. Ale ponownie podjęła nieświadomą decyzję i uprzednio patrząc na McGonagall, która klęczała przy Potterze wraz z jego przyjaciółmi, wmieszała się w tłum spłoszonych uczniów i skierowała się do wyjścia.

-Carmen nie ! - wrzasnął Draco.

Minerva podniosła wzrok słysząc znajome imię i zobaczyła blondyna stojącego z wyciągniętą ręką. Spojrzała w kierunku, w którym patrzył, ale oprócz tłumu uczniów nie zobaczyła niczego. Ale wcale nie musiała widzieć, żeby wiedzieć, że Malfoy wygląda za Connery. 

-Zabierzcie Pana Pottera w bezpieczne miejsce. - zaleciła uczniom i sama podniosła się z klęczek. - Malfoy ! - krzyknęła ruszając w jego stronę, ten odwrócił się ze strachem na twarzy. - Gdzie ona poszła ?
-Przed siebie. - odpowiedział i sam ruszył do wyjścia.
-Stój ! - krzyknęła, a chłopak odwrócił się powoli z nieciekawą miną. - Nigdzie nie idziesz.
-A właśnie, że pójdę ! Nie odbierzesz mi kolejnej bliskiej osoby. 

Słowa Dracona zszokowały McGonagall, która się zatrzymała i patrzyła jak były Śmierciożerca znika jej z pola widzenia. 

Carmen przeciskała się przez tłumy pędzących na ślepo uczniów, a w jej głowie nadal słyszała słowa wypowiadane chwilę temu. „Życie czy śmierć”. Ona sama nie wiedziała co w jej przypadku jest bardziej odpowiednie. Co miała przez to rozumieć ? Wiedziała natomiast z kim ma do czynienia i czego ma mniej więcej się spodziewać. Czy wszystko potoczy się tak jak w jej śnie ? Na ten temat nie mogła się wypowiedzieć. Płynąc wraz z tłumem została wypchnięta na zalany wodą dziedziniec. Niebo cały czas przeszywały błyskawice, a w ziemie uderzały pioruny. W niektórych miejscach można było nawet zauważyć wgłębienia w trawniku po spotkaniu z grzmotem. A gdzieniegdzie panował już ogień. Carmen wybiegła z zamku pchnięta instynktem i gdy tylko wybiegła na otwartą przestrzeń zauważyła pędzącą w nią postać. Tą samą, która nawiedziła ją w śnie. Chciała odbić na którąś stronę, ale postać zbliżała się z taką szybkością, że nie zdążyła niczego zrobić. Chmura wbiła się w jej ciało, a ona poczuła ból w każdym nerwie jaki miała w swoim ciele. Mięśnie napięły się pod tym intensywnym uczuciu, a kości zaskrzypiały. Trwało to mikrosekundy, a był to najgorszy ból jaki w swoim życiu doświadczyła nastolatka. Upadła na kolana z płytkim oddechem. Zakręciło się w jej głowie. Poczuła wibracje po zderzeniu pioruna z ziemią. Uchyliła powieki by zobaczyć ponownie zbliżającą się postać w jej stronę. Ponownie nie miała czasu na przygotowanie się. Tym razem z jej ust wydobył się cichy krzyk bólu. Wygięła kręgosłup pod naporem siły jaką w nią wpadła. Ból był tak duży, że głową omal nie dotknęła swoich własnych stóp. Po wszystkim wzięła głęboki oddech i wyprostowała zbolały kręgosłup. Teraz opadła na ręce i w pozycji na czworaka zaczęła przeraźliwie kaszleć. Z jej ust wydobyła się nawet krew, ale nie przejęła się tym zbytnio czując gorsze skutki tego nieproszonego ataku w jej ciało.

-Podjęłaś niewłaściwą decyzję. Masz to we krwi. 

Usłyszała i uniosła głowę. Tuż przed nią unosiła się ta sama plama przypominająca kształtem posturę człowieka. Carmen nieświadoma co robi podniosła dłoń, chcąc dotknąć to co unosiło się przed nią, ale w dotyku nie poczuła nic za to, gdy jej dłoń zniknęła w ciemnej masie poczuła potworny ból jaki zdążyła już wcześniej dwa razy poczuć, szybko cofnęła dłoń, połykając łzy bólu. 

Gdy tylko wycofała swoją dłoń postać wyparowała, a wokół zapanowała względna cisza. Wiatr ucichł i słychać było jedynie odgłosy burzy, ale też jakby cichsze. Carmen podniosła się na obolałych nogach, wypluła krew, która zdążyła się jej zmieszać ze śliną. Zabrała włosy z twarzy i spojrzała przed siebie. Na niebie nadal widoczne były jasne błyskawice, w które teraz wpatrywała się dziewczyna. W oddali rysowały się kontury Zakazanego Lasu. Biła od niego fala spokoju i ukojenia. Im dłużej się w niego wpatrywała tym bardziej rozluźniona była, a ból nie był już aż tak istotny i odczuwalny. Do uszu dziewczyny przestały docierać odgłosy burzy, słyszała już tylko swój oddech. Powieki zrobiły się ciężkie i opadały coraz częściej natomiast podnieść je nie było wcale już tak łatwo.

* * *

Draco przepychał się jak szalony przez tłumy wylewających się z Wielkiej Sali uczniów. Nieźle się zmęczył i zajęło mu to znacznie więcej czasu niż się spodziewał. Gdy już udało mu się wydostać z pomieszczenia został wypchnięty przed dziedziniec. Zaczął rozglądać się nerwowo dookoła, ale na korytarzu nie widział osoby, której szukał. Spojrzał więc na błonia i wtedy ją zobaczył. Wybiegł szybko z zamku w jej kierunku. Stała do niego tyłem i mimo jego krzyków nie odwróciła się. Wtedy blondyn zauważył postać zbliżającą się do nich znad Zakazanego Lasu. Zdążył tylko krzyknąć, a tajemniczy czarodziej w pelerynie unoszonej przez wiatr wymówił jakieś zaklęcie. Strumień zieleni z różdżki tajemniczego czarodzieja wystrzelił prosto na dziewczynę, ale w ostatniej chwili minął ją i uderzył w kolumnę za Draconem, który zakrył głowę rękami uchylając się przed zaklęciem. Ciało brunetki zachwiało się, a jej włosy uniosły się pod wpływem wiatru, które wywołało zaklęcie. 

* * *

Carmen nie chciała otwierać już powiek, ale z nieznanych jej przyczyn zrobiła to i to dokładnie w tej samej sekundzie zauważyła zbliżającą się do niej postać i zielony strumień, który w ostatniej chwili ją minął. Zrobiła pół kroku do tyłu pod naporem silnego podmuchu wiatru. Jeszcze nie zdążyła przeanalizować co się stało, gdy jej stopy oderwały się od ziemi i znalazła się w powietrzu, ale tylko na chwilę, bo po chwili jej ciało zostało rzucone na jakieś mury. Z jej ust wydobył się jęk, a pokiereszowany kręgosłup zapiekł po zderzeniu się z twardym murem. Jej ciało opadło na zimną i mokrą od deszczu ziemię. Pod dłońmi wyczuła błoto, a na twarzy krople deszczu, a może potu ? Uchyliła powoli powieki i przed zamkiem zobaczyła sylwetkę swojego przyjaciela, który celował różdżką w obcego czarodzieja. Zielone strumienie spotkały się, ale ciemniejsza zieleń przeciwnika Dracona parła szybko do przodu. W końcu siła zaklęcia odrzuciła Draco, a ten bezwładnie opadł na ziemię. Connery cicho jęknęła, a w jej głowie pojawiła się prośba o to, żeby chłopakowi nic się nie stało, ale ten nadal leżał w bezruchu.

Brunetka odwróciła wzrok od Ślizgona i spojrzała przed siebie. Czarodziej powoli zbliżał się do ziemi. Jego czarna szata z dumą powiewała na wietrze. Gdy jego stopy dotknęły lądu Carmen poczuła delikatne wibracje w dłoniach. Podniosła nieco wyżej głowę by lepiej obserwować poczynania swojego kata, ale jej kręgosłup od razu zaprotestował. Connery ta scena przypominała jakiś kadr z filmu. Im postać była bliżej tym bardziej dokładniej mogła się jej przyjrzeć. Na stopach miała ciężkie, wojskowe buty, ale poruszała się nadzwyczaj cicho i bezszelestnie, pozostawiała za sobą najpewniej głębokie ślady w mokrej ziemi. Ciemne spodnie miała ukryte pod grubą peleryną, która była zaskakująco podatna na wiatr, który wcale nie był tak silny na jaki wskazywałyby ruchy materiału. Dziewczyna chciała przyjrzeć się twarzy swojego oprawcy, ale ta była ukryta pod dużym kapturem. Czyli nawet nie dowie się jak wygląda twarz jej wroga. 

Czując, że to jej ostatnie chwile życia pomyślała o swoich rodzicach. Co się z nimi działo po tym jak zniknęła ? Czy byli bezpieczni ? Czy czuli do niej gniew ? Jak im się teraz wiodło ? Starała sobie przypomnieć ich wygląd tego dnia kiedy uciekła, ale nie mogła przywołać tego wspomnienia. Teraz, gdy obserwowała ruchy czarodzieja widziała je jakby w zwolnionym tempie. Widziała jak wysoka postać podnosi powoli i spokojnie dłoń do góry i mierzy do niej różdżką. Do jej uszu nie docierały żadne dźwięki z zewnątrz, słyszała za to dokładnie swój oddech, spokojny jak na te okoliczności. Za wszelką cenę chciała zobaczyć twarz swojego oprawcy, aż w pewnym momencie pomyślała, że ten człowiek nie ma twarzy. I wtedy poczuła tak ogromny ból, który zawładnął jej ciałem, że po chwili jej mózg przestał przesyłać do ciała informację o dokonanych krzywdach. Dziewczyna czuła się jak roślinka. Nie odbierała bodźców z zewnątrz. Czas dla niej się zatrzymał, a w jej głowie ziała totalna pustka. Nic nie miało dla niej znaczenia. Po czasie, którego Carmen nie mogła określić jej ciało opadło i dopiero wtedy poczuła potworny ból. Nawet łzy, które naleciały jej do oczu powodowały ból. Nie miała siły na płacz tak wszystko ją bolało. Opadła twarzą w błoto i nawet nie miała siły przechylić głowy by zaczerpnąć powietrza, którego zaczęło jej brakować. W tym samym momencie dotarło do niej, że nie ma co liczyć na szybką śmierć. Będzie cierpieć i błagać o śmierć, a i wtedy nie wiadomo czy ta do niej przyjdzie i łaskawie zabierze ze sobą. 

To chwilowe użalanie się nad sobą dodało jej odwagi i siły, więc pojękując i żałując swojej decyzji już po pierwszym ruchu mięśni, powoli podnosiła się do pozycji klęczącej. Wtedy oparła ciało na rękach by rozłożyć masę ciała i krok po kroku przesuwała się do przodu czekając na kolejne zaklęcie, które miało jej sprawić ból, ale takie się nie pojawiło. Ten ktoś doskonale bawił się jej widokiem, całej w błocie i ledwo poruszającej się. Po chwili usłyszała za sobą ciężkie kroki. Samą myśl, że ta postać za nią idzie spowodowała napływ łez do jej oczu. Myślała, że ta siła, którą nagle dostała wystarczy jej, ale świadomość, że zaraz znowu potwornie ją zaboli była silniejsza i już wtedy błagała o śmierć. Wszystko byle nie czuć tego bólu. Zrobiła kolejny krok do przodu słaniając się na kolanach. Dłońmi cały czas brodziła w brudnej od ziemi wodzie, czuła pod nimi różną strukturę ziemi. Była zimna, mokra, a gdzieniegdzie wyczuwała kamienie, które ją raniły. 

Czuła już jego oddech na karku, gdy z jej ust wydobył się cichy szloch. Nie miała siły podnieść głowy, by zobaczyć jak daleko zaszła. Dlaczego nikt jej nie pomaga ? Czy naprawdę będzie musiała umrzeć w takim cierpieniu ? I co stanie się z jej ciałem po wszystkim ? Czy Hogwart zostanie stracony tak jak w jej śnie ? Pewnie tego się nie dowie, bo będzie już martwą kupką nieszczęścia. Mimo że nie widziała czarodzieja to słyszała jak peleryna zaszeleściła, gdy ten podniósł rękę za pewnie celując w nią różdżką. Wtedy Carmen zrobiła jeszcze jeden krok do przodu i pod ręką poczuła znajomy kształt i delikatne ciepło. Wtedy odważyła się podnieść nieco głowę, by zobaczyć na co natrafiła. W ciemności nic nie widziała, ale wcale nie musiała, żeby wiedzieć na co się natknęła. Złapała znajomy przedmiot nabierając dodatkowo nieco błota. Wtedy z jej ust wydostał się tak przeraźliwy krzyk, że sama się go przestraszyła. Po jej kręgosłupie rozszedł się taki strumień gorąca, że automatycznie przeszły jej ciarki. Wstrzymała powietrze nie mogąc go nawet nabrać. Poczuła zimny but na brzuchu i po chwili ktoś ją przerzucił na plecy. Ponownie jęknęła z bólu. Niebo przeszyła tak jasna błyskawica, że całe błonia na dłuższą chwilę stały się jasne, ale to wcale nie pomogło nastolatce zobaczyć twarzy jej kata. Udało się jej za to nabrać nieco powietrza. I w momencie, gdy ponownie błonia pochłonęła ciemność Carmen widziała ruch ręki nad nią. Tym razem nie da się ponownie sponiewierać. Wycelowała swoją różdżkę w oprawcę, który zdziwił się jej ruchem co spowolniło nieco jego ruchu.

-Volar. - szepnęła.

↓ ↓ ↓

Hej :)
Długo mnie nie było. Przepraszam. Piątki to zły dzień dodawania postów :P 
Długo zastanawiałam się co zrobić z tym rozdziałem, ponieważ liczy on około 20 stron w Wordzie, więc ostatecznie podzieliłam go na dwie części ;) Druga już jutro, a epilog w niedzielę :) To za to moje niesystematyczne dodawanie ostatnio. I to będzie już wszystko :)
Aha. I jeszcze jedno. Zmiana wyglądu bloga jest spowodowana tym, że poprzedni szablon przestał ze mną współpracować ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz