sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 18.2

Minerva odwróciła się do swoich przyjaciół, którzy rozumiejąc jej niewypowiedziane polecenie szybko się rozbiegli, a ona sama skierowała się do wyjścia, które już się przerzedziło. W Sali pozostało jeszcze parunastu uczniów, którzy byli w takim szoku, że nie mogli się nawet ruszyć. Część znajdowała się na korytarzu, a Minerva liczyła na to, że reszta uczniów siedzi bezpiecznie w swoich dormitoriach, ale to była tylko jej nadzieja. Zaczęła się nerwowo rozglądać po korytarzu, ale wtedy na błoniach zauważyła strumień zielonego zaklęcia. Te uderzyło w kolumnę zamku, która uszkodzona posypała się na dziedziniec. Gdy zrobiło się nieco ciemniej zauważyła sylwetkę na zewnątrz. Rozpoznała w niej Malfoya Juniora, ruszyła w jego kierunku. Ponownie oślepiło ją podwójne zaklęcie wypowiedziane w części przez Ślizgona. Zasłoniła oczy dłonią na chwilę, by później w zwolnionym tempie obserwować jak uczeń opada na trawę, a z jego dłoni wypada różdżka. Dobiegła do niego szybko. Zbadała tętno. Żył. Na całe szczęście. Wtedy na dziedzińcu pojawili się inni nauczyciela uzbrojeni w różdżki. Ktoś podszedł do Dracona i zaczął go cucić.

Czarownica zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu Connery, ale niczego nie widziała w tych ciemnościach, słyszała natomiast odgłosy walki gdzieś w oddali.

-Flitwick powiadomił o wszystkim Ministerstwo. - ktoś rzucił w stronę czarownicy.
-Ministerstwo być może nawet nie zdąży tu przybyć, a nawet jeśli to jakie to ma znaczenie ?

Nie dokończyła swojej wypowiedzi, gdyż błonia wypełnił kobiecy przeraźliwy krzyk. Czarownica poderwała się na równe nogi z różdżką w górze. Wtedy niebo przeszyła tak jasna błyskawica, że kobieta ponownie musiała zasłonić oczy dłonią co również zrobili inny nauczyciele.

-Kto to był ? - zapytał ktoś.
-Ta dziewczyna. - odpowiedział mu inny głos.
-Carmen jest w niebezpieczeństwie. Musimy jej pomóc. - dopiero Minerva użyła jej imienia, a błonia ponownie skąpała ciemność.

Dyrektor ruszyła przed siebie, a za nią również inni. Jedynie dwójka czarodziei została przy nieprzytomnym Ślizgonie. Niektórzy celowali przed siebie zaklęciami, które ani razu nie trafiły w nikogo pożądanego. Za chwilę jednak McGonagall zakazała tego bojąc się, że jakieś zaklęcie może trafić młodą kobietę. Gdy już byli w połowie drogi do ich oczu dotarł niespotykany widok. Ciemnozielony strumień pchnął ubraną na czarno postać w górę, a następnie z dużą prędkością kupka trzepoczącego na wietrze materiału zaczęła spadać. Minerva zaczerpnęła głośno powietrza,  nie rozumiejąc tego co widziała przed chwilą. Z czym ma do czynienia ? Czy to spadające ciało należało do nastolatki ? Połknęła łzy i ponownie zaczęła przeć do przodu. Nie mogła pozwolić na śmierć tej nastolatki. Nie wybaczyłaby sobie tego nigdy.

* * *

Strumień zieleni jaki wydobył się z jej różdżki zaskoczył ją, ale jeszcze bardziej zaskoczyło ją to co później się wydarzyło. Czarodziej nie zwyciężył tej rundy, wyleciał w powietrze, ale to, że straciła go z pola widzenia wcale nie oznaczało, że jego już nie było. Różdżka była chłodna w dotyku, ale lekka. Gdy zaklęcie wygasło Carmen poczuła przyjemne wibracje i ciepło, które wypełniło jej ciało. Powoli podniosła się czując przyjemne drżenie w swoim ciele. Ból fizyczny nie był już tak dotkliwy, a ona miała siłę stawić czoła nieprzyjacielowi. Czuła więź jaka łączyła ją z tą tajemniczą różdżką. Jaka magia powodowała, że różdżka znajdowała swojego właściciela wtedy, gdy ten jej potrzebował, tego Carmen nie wiedziała, ale liczyła na to, że magiczny przedmiot w jej dłoni już nie zniknie. Nie chciała ponownie cierpieć.

Rozglądała się właśnie, szukając swojego przeciwnika, gdy na wzgórzu dostrzegła sylwetki nauczycieli. Trzymali swoje różdżki w górze, a te rozświetlały nieco niebo. Burzowe chmury zaczęły w końcu przepuszczać nieco słońca, więc i polana stała się jaśniejsza i znacznie łatwiej było szukać mrocznej postaci, która we wcześniejszej ciemności bardzo dobrze się kamuflowała. Lecz teraz wcale nie było łatwo ją odnaleźć. Carmen rozglądała się na boki, czując szaleńcze bicie serca w jej klatce piersiowej. Sama również zauważyła, że jej oddech jest przyśpieszony, a ta reakcja jej ciała jest spowodowana jej strachem. Pierwszy raz była w takiej sytuacji i nie wiedziała czego ma się spodziewać oprócz tego co już doświadczyła. Dodatkowo bała się o swojego przyjaciela. Chciała wiedzieć jak Draco się czuje. W jej umyśle ponownie pojawił się obraz pokonanego Ślizgona i z prędkością błyskawicy przez głowę przeleciała jej myśl o jego śmierci. Potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tej nieprzyjemnej myśli i w tym samym momencie na polanie rozbrzmiał czyiś głośny ryk. Connery instynktownie się odwróciła i na horyzoncie zauważyła zbliżającego się czarodzieja. Wyciągnęła swoją różdżkę w tym samym momencie co jej przeciwnik, ale nim obydwoje zdążyli wypowiedzieć zaklęcie czerwony strumień zachwiał tajemniczego czarodzieja, który zdezorientowany zaczął się rozglądać. Gdy zauważył grupkę nauczycieli, wystrzelił w nich zaklęciem, które nie dotarło do celu dzięki czujnej Carmen. Dziewczyna posłała w jego stronę swoje własne zaklęcie. Czarodziej, który za pewnie był jeszcze bardziej wkurzony, przyśpieszył z różdżką wycelowaną w nastolatkę, która również śledziła różdżką poczynania tajemniczego gościa, ale żadne nie odważyło się wypowiedzieć zaklęcia.

Gdy ciężkie buty dotknęły ziemi niebo zagrzmiało serią piorunów widowiskowo strzelających swoimi ognistymi pociskami w podłoże zamykając dwójkę czarnoksiężników w płonącym kręgu. Carmen ani na chwilę nie odwróciła wzroku od swojego przeciwnika. Słyszała krzyki nauczycieli i ich nieudolne próby zgaszenia pożaru w jakim została zamknięta. Do jej uszu docierał również trzask palonego drewna, mimo że nigdzie takowe się nie paliło. Wysokie płomienie doskonale oświetlały i ogrzewały krąg w jakim się znaleźli, ale to wcale nie pomogło Carmen zobaczyć twarzy swojego przeciwnika.

-Kim jesteś ?!

Rozbrzmiał jej krzyk, a jej przeciwnik jakby zawahał się czy robić kolejny krok w jej stronę. Po chwili błonia wypełnił jego głośny śmiech. Trwało to chwilę, ale jeszcze długo odbijało się w uszach nastolatki.

-Odpowiedz !

Rozkazała, ale wtedy czarnoksiężnik nie zastanawiał się nad odpowiedzią tylko od razu posłał w jej stronę zaklęcie przed którym w ostatniej chwili udało się uciec brunetce. Podniosła do góry wzrok, szukając swojego przeciwnika, ale ten zniknął. Płonący okrąg zacieśniał się posyłając młodą czarodziejkę na pewną śmierć. Carmen obracała się dookoła, obserwując szybko kurczącą się wolną przestrzeń. Wystraszona nie wiedziała co ma robić. Wiedziała natomiast, że nauczyciele próbują jej pomóc, ale ich poczynania nie przynosiły odpowiedniego skutku.

-Agua.

Nieświadomie wypowiedziała zaklęcie, które uratowało jej życie. Z końca jej różdżki wypłynęła woda, która ugasiła magiczne płomienie. Wraz z ich zniknięciem poczuła obok siebie silny podmuch wiatru, który strącił ją z nóg. Różdżka niefortunnie wypadła jej z dłoni. Obróciła się czym prędzej na plecy i szybko zrozumiała skąd wziął się ten nagły podmuch wiatru. Nad nią z szybkością samolotu krążył czarnoksiężnik tworząc trąbę powietrza wysoką na kilka metrów. Carmen szybko podniosła się na klęczki i zaczęła szukać swojej różdżki bez której czuła się zupełnie bezbronna. Czując piekące łzy w oczach szukała na ślepo przedmiotu, który być może nawet jej nie pomoże w obliczu tego co się szykowało. Jej ubranie coraz bardziej było podatne na silny wiatr. Z czasem coraz ciężej było jej się poruszać, gdyż ogromny lej za jej plecami koniecznie chciał, by ta się w nim znalazła. Carmen szukała czegoś czego mogłaby się trzymać, ale pod palcami czuła tylko zimne błoto przelatujące jej przez palce niczym piasek.

* * *

Wszelkie zaklęcia jakimi dysponowali nauczyciele Hogwartu nie były na tyle silne by chodź pokiereszować czarnoksiężnika. Uderzali więc na ślepo różnymi zaklęciami w jego osobę, ale on jakby w ogóle ich nie czuł na sobie. Minerva szukała w swoim umyśle coraz silniejszych zaklęć, chcąc pomóc walczącej nastolatce, ale żadne nowe zaklęcie nie było na tyle silne, by osłabić obcego czarodzieja. Natomiast nastolatka posługiwała się silną magią, która faktycznie robiła krzywdę jej przeciwnikowi. Dyrektor była pod wrażeniem jej zdolności, ale nadal to było za mało, by pokonać wroga, który teraz z zawrotną szybkością tworzył wir powietrza niedaleko nastolatki, która widząc to zaczęła szukać zagubionej różdżki. Minerva wstrzymała oddech, widząc jak blisko jest od jej stracenia. Na jej usta cisnęło się już jedno z Zaklęć Niewybaczalnych, gdy brunetka została pochłonięta przez mini huragan. Po błoniach rozniósł się czyiś krzyk i dopiero po chwili McGonagall zorientowała się, że to z jej ust wydarł się ten niespodziewany dźwięk. Ciało nastolatki było brutalnie rzucane w tym wirze, a sprawujący nad tym zjawiskiem czarnoksiężnik czerpał z tego zaskakującą satysfakcje. Gdy ta zabawa mu się znudziła trąba powietrza momentalnie zniknęła, a bezwładne ciało runęło na ziemię. Minerva chciała do niej podbiec, ale czyiś silny uścisk na jej przedramieniu jej to uniemożliwił. Czarnoksiężnik powoli opadł na trawę i swoje kroki skierował w stronę półprzytomnej dziewczyny. Kobieta patrzyła na tą całą scenę ze łzami w oczach i pustą głową, w której nie było żadnego zaklęcia, gdyż wszystkie użyteczne zostały już użyte, ale nie spowodowały żadnej krzywdy tajemniczemu czarodziejowi. Czarnoksiężnik zatrzymał się metr od ciała dziewczyny, chwilę zastygł w tej pozycji, by później energicznie podnieść różdżkę i rzucić śmiertelne zaklęcie.

* * *

Ale i tym razem różdżka odlazła swojego właściciela w momencie, gdy ten jej pilnie potrzebował. Carmen czując nagły przypływ magii w dłoni podniosła rękę, by dwa zaklęcia splotły się ze sobą. Czegoś podobnego wcześniej dziewczyna nie widziała. Strumienie magii zazwyczaj ze sobą konkurowały, nie tym razem. Teraz ciemna zieleń zaklęcia Connery owijała się wokół zieleni strumienia przeciwnika, który widząc to zrobił pół kroku do tyłu. Zaklęcie przeciwnika było jakieś parę centymetrów przed różdżką nastolatki i nie parło już dalej, gdy tymczasem jej zaklęcie cały czas zbliżało się do zaskoczonego przeciwnika.

Dziewczyna czuła ból w żebrach i ciężko się jej oddychało. Oczy zachodziły jej mgłą, a kręgosłup piekł niemiłosiernie. Skóra szczypała w miejscach, gdzie się obtarła, a brudne błoto zaschło na jej ciele. Fizycznie nie miała aż tyle siły, by walczyć, ale jej ciało poddawane cały czas wysiłkowi walczyło zawzięcie. Domyślała się, że ta energia dostarczana jest z przedmiotu w jej prawej dłoni, która nagle zaczęła drżeć. Utrzymanie różdżki sprawiało jej więcej trudu niż wcześniej, ale jednocześnie zauważyła, że siła jej niewypowiedzianego zaklęcia zaraz dotrze do jej przeciwnika, który tak nią pomiatał.

Wraz z zetknięciem zaklęcia Carmen z czarnoksiężnikiem na błoniach poruszył się silny wiatr, który plątał dziewczynie włosy, zasłaniając pole widzenia. Obserwowała jak z ręki jej przeciwnika wypada różdżka, a on sam zatacza się do tyłu i bezwładnie opada na trawę oraz jak podmuch silnego wiatru zrzuca z jego twarzy kaptur. Gdy jego ciało dotknęło ziemi ona sama zadrżała, a do uszu nastolatki dotarł cichy jęk. Zebrała włosy z twarzy i łapiąc się jakiegoś wystającego z muru przedmiotu wstała chwiejnie na nogi. Przed oczami jej pociemniało, a jej ciało sprzeciwiało się każdym nerwem przed kolejnym ruchem. Kuśtykając szła w kierunku bezbronnego już czarodzieja odkrytego z tajemnicy tożsamości, lecz gdy do niego dotarła każda myśl błądząca z zawrotna prędkością w jej głowie się zatrzymała. Oddech zastygł na ustach, a różdżka wypadła ze sparaliżowanej dłoni. Stawy w kolanach jakby zniknęły, a ona upadła czując wzbierające w oczach łzy. Wpatrywała się w dobrze znanej jej zielone oczy, kiedyś błyszczące teraz gasnące na jej oczach. Twarz mężczyzny była szara i z każdą chwilą zastygała coraz bardziej. Jego mimika mówiła więcej niż on sam. Cierpiał fizycznie, ale w oczach widoczny był ból psychiczny wypełniający go całego, poczucie winy i strach jaki w tym momencie odczuwał. Od chwili zbierał ostatnie resztki siły, by się odezwać.

-Carmen. - odezwał się cicho, ale nastolatka doskonale go słyszała mimo panującej dookoła burzy. - Byłaś taka dzielna, ale pamiętaj, proszę, że mama jest znacznie silniejsza. Musisz o siebie walczyć. Musisz przeżyć. Przebacz mi wszystko proszę. - jego głos niebezpiecznie się załamał, a w gasnących oczach pojawiły się łzy, które wypłynęły z chwilą zastygnięcia jego ciała i duszy w wiecznym śnie.

Carmen wstrząsnął tak potworny szloch, że czuła jego siłę w każdym zakątku jej ciała. Ból wypełnił całą jej głowę, która ponownie zaczęła analizować całą masę myśli. Złapała swojego nieżyjącego już ojca za dłoń, która jeszcze była ciepła i pogrążyła się w głębokiej żałobie łkając cały czas i wylewając słone łzy.

-NIE!

Wrzasnęła wypełniona żalem i złością po utracie tak bliskiej jej osoby. Była bezsilna na ból jaki teraz w sobie czuła. Deszcz obmywał jej zatracone w bólu ciało, ale nic nie mogło zmyć jej poczucia osamotnienia i oszukania jakie teraz poczuła. Jedyną rzeczą jaką teraz chciała zrobić była zemsta. Wiedziała kto stoi za śmiercią jej ojca. Nie była to ona sama, choć to ona posłała w jego stronę śmiertelne zaklęcie, ale Hielo, który koniecznie chciał zmanipulować jej uczuciami. Pewnie doskonale się bawi, widząc ją w takim stanie. Delikatnie i z szacunkiem odłożyła dłoń swojego ojca i sięgając po różdżkę wstała pozwalając deszczowi zmyć z jej twarzy łzy. Zamknęła mu delikatnie oczy, żegnając się jednocześnie z ich zielenią. Nie podda się tak łatwo i zemści się za śmierć swojego ojca. Przeżyje dla niego.

-POKAŻ SIE TCHÓRZU !

Wrzasnęła, a jej głos przezwyciężył odgłosy burzy, którą za chwile przerwał czyiś nosowy śmiech. Ona wiedziała kto za nim stoi. Zaczęła się oglądać dookoła za nim, ale oprócz garstki czarodziei zbiegających ze wzgórza nie widziała żadnej sylwetki człowieka. Pierwsza biegła McGonagall. Carmen nie miała do niej już żadnych pretensji, ale wiedziała, że cała reszta biegnie za nią, a nie z pomocą dla niej samej. Nie potrzebowała niczyjej litości. Nie potrzebowała również niczyjej pomocy. To była jej walka. To była jej zemsta. Podniosła różdżkę w ich kierunku.

-Proteger.

Wypowiedziała stanowczo, a z jej różdżki wypłynął dym, który zatrzymał się przed czarodziejami i wzniósł się na parę metrów w górę oraz na całą długość błoni. Zaskoczona Minerva wpadła w niego i w tym samym momencie została odrzucona do tyłu. Zaskoczona podniosła się i spojrzała na Carmen, która nadal stojąc z różdżką w górze i zaciętą miną wypowiedziała słowa, które ponownie rozniosły się echem po całym terenie szkoły.

-Muszę to zrobić sama.

Niebo zagrzmiało i nastolatka automatycznie spojrzała w górę. Ciemne jak smoła chmury odsunęły się od siebie, przepuszczając światło słoneczne. Z tego przejścia wyłoniła się kolejna postać, a gdy tylko się pojawiła chmury ponownie się zasklepiły. Nastolatka bacznie przyglądała się nowej osobie i nie zastanawiając się długo wycelowała w nią różdżkę.

-Empujar.

Postać po zetknięciu z tym zaklęciem zachwiała się i na moment zniknęła z czekoladowych oczu nastolatki. Już po chwili w jej kierunku pędził zielony strumień zaklęcia, który udało się jej w ostatniej chwili odwrócić i zaklęcie pomknęło w nieznanym jej kierunku. Sama długo nie czekała i posłała kolejne zaklęcie w niebo. Cały czas nastolatka szła przed siebie. Nie chciała być blisko ciała swojego ojca. Kolejne zielone zaklęcie pojawiło się tak szybko, że ledwo udało się jej od niego uciec i uderzyło ją w lewe ramię. W powietrzu uniósł się smród spalonego mięsa, a po chwili Carmen poczuła ciepły płyn ściekający jej po ręce. Nie interesowała się raną, chciała pomścić śmierć swojego ojca. Deszcz zmywał z niej krew i chłodził rozgrzane ciało.

-Fuego.

Z jej różdżki pomknął w górę ogień kształtem przypominający smoka, a czarnoksiężnik zaczął spadać na ziemię, by na sam koniec się z nią spotkać. Smok jeszcze chwilę krążył nad błoniami oświetlając je całe, by z czasem wyblaknąć. Carmen zaskoczyła się widząc tak widowiskowe zaklęcie, które sama wypowiedziała, ale musiała pomścić ojca. Równym tempem szła w kierunku ciała czarnoksiężnika, który do tej pory się nie poruszył. Wyglądał tak samo jak jej ojciec. Twarz miał zakrytą kapturem, więc teraz również Carmen jej nie widziała. Nastolatka zbliżyła się blisko do ciała cały czas celując w nie różdżką. Nagle czarnoksiężnik wstał i posłał w jej stronę zielony strumień. Dziewczyna nieprzygotowana na to nie zdążyła się obronić, a jej ciało zaczęło krwawić w licznych miejscach. Opierając się na łokciach i podnosząc się z ziemi trzymała różdżkę tak mocno, że aż wbijała sobie paznokcie w dłonie. Nie mogła się tak łatwo poddać. Ból jaki jej towarzyszył nie mógł być silniejszy niż uczucie umierania jakiego przed chwilą doświadczył jej ojciec. Musiała być silna, za siebie i tatę. Musiała go pomścić, a Hielo musiał umrzeć.

Czarnoksiężnik zbliżał się do niej, ale jego kroki tym razem były bezszelestne, a stopy w wojskowych butach poruszały się z większą gracją niż jej ojca. Zakapturzona postać posłała kolejne zaklęcie w dziewczynę, która jęknęła z bólu i opadła na zimną ziemię. Carmen najchętniej krzyknęłaby z bólu, ale nie da mu tej satysfakcji. Musiała zresztą zachować siłę na znacznie ważniejsze rzeczy niż krzyk. Jej usta dotknęły brudnej wody, której ziemia już nie pobierała i skrzywiła się czując jej smak w ustach. Ścisnęła różdżkę w dłoni zbierając się do wstania. Dziewczyna przechyliła głowę, by widzieć zbliżającą się postać, która jak się okazało kucnęła obok niej. Carmen podniosła głowę chcąc zobaczyć jego twarz, ale ponownie niczego nie zobaczyła pod kapturem. Czarnoksiężnik wyciągnął dłoń w jej stronę i swoimi zimnymi palcami przytrzymał jej podbródek. Ten niespodziewany dotyk był dla dziewczyny tak niekomfortowy jakby co najmniej była przedmiotem na sprzedaż, który należy dokładnie obejrzeć, by podjąć decyzję o zakupie. Chociaż, gdyby miała być przedmiotem to nie czułaby się tak podle, była człowiekiem na sprzedaż. Niewolnikiem. Czuła się z tym fatalnie. Przechyliła głowę, by uciec spod tego dotyku, a czarodziej wstał i odwrócił się do niej plecami. Dziewczyna korzystając z tej okazji wstała i posłała w jego plecy zaklęcie. Wiedziała, że dobry wojownik nigdy nie zaatakuje przeciwnika, gdy ten stoi do niego tyłem, ale teraz Carmen nie przejmowała się manierami. Jej czyny były pchane przez zemstę.

Czarodziej w ostatniej chwili odwrócił się i odparł zaklęcie, które wystrzeliło w niebo. Nie zrewanżował się zaklęciem. Stał z opuszczonymi rękami i obserwował nastolatkę. Carmen zamroczona tym co się wydarzyło chwilę stała oczekując zaklęcia z jego strony, ale gdy to nie nastąpiło z jej różdżki wystrzeliło kolejne zaklęcie, a historia się powtórzyła. Dziewczyna zaczęła uderzać w postać wymyśle zaklęcia, ale przeciwnik sprawnie je odbijał nie atakując w rewanżu. Carmen męczyła już ta cała szopka i ciężko dysząc sama opuściła różdżkę. Nie chciała na marne wysyłać w jego stronę zaklęć, tym bardziej, że jemu najwidoczniej nie była w głowie walka co zdenerwowało nastolatkę. Stali chwilę mierząc się wzrokiem o ile można tak powiedzieć o osobie, która teoretycznie nie ma twarzy.

I wtedy w tym samym momencie podnieśli różdżki wypowiadając tak samo silne zaklęcia. Carmen pod naporem tak silnej magii zrobiła krok do tyłu, a jej dłoń się zatrzęsła. Wytworzone światło po zetknięciu się zaklęć oślepiło dziewczynę, więc podniosła drugą dłoń do twarzy starając się zasłonić oczy. Dłoń cały czas się jej trzęsła i to z coraz większą siłą. Pot wystąpił jej na czole, a pokiereszowane żebro zaczęło jej ponownie mocno dokuczać. Złapanie oddechu nie było już takie łatwe, a pot oblepił całe jej ciało. Ciało obolałe i brudne, ciało młode i nie przygotowane na takie urazy. Magia wypływająca z jej różdżki była tak silna, że dziewczyna ponownie miała mroczki przed oczami, płytki oddech, serce biło jak szalone. Przez światło, które się stworzyło po spotkaniu zaklęć dziewczyna nie widziała czyja magia jest silniejsza, czyja prze do przodu, ale dla obserwatora takiego jak Minerva wszystko było widoczne jak na dłoni.

* * * 

Pierwszy raz w życiu widziała zetknięcie dwóch tak potężnych czarno magicznych zaklęć. Wytworzone światło doskonale oświetlało tę walczącą dwójkę. Minerva widziała jak obie postacie cofają się do tyłu pod naporem zaklęcia. Przeciwnik Carmen wyglądał na zaskoczonego, bo odszedł parę kroków do tyłu, gdzie tymczasem nastolatka zrobiła tylko jeden krok. Siła i odwaga tej dziewczyny jej imponowały i to nie pierwszy raz. Strumień zielonego i ciemno zielonego światła cały czas stał w miejscu, tworząc na środku źródło światła. Żadna magia nie była silniejsza toteż kolory nie przenikały się, ale też magia Carmen nie owijała sobą magii przeciwnika. To po prostu trwało.

-Czy to ona ?

Minerva odwróciła się, słysząc znajomy głos jednak nieco cichszy niż zazwyczaj. Obok niej stanął sam Draco Malfoy. Miał zmęczoną twarz i kurczowo trzymał lewy łokieć. Nie wyglądał za dobrze. Ledwo podtrzymywał swój ciężar ciała.

-Tak. Może lepiej będzie jak ktoś odprowadzi cię do Skrzydła Szpitalnego ? - odparła.
-To też jej dzieło ? - chłopak wyciągnął dłoń przed siebie, ale nie dotknął magicznej bariery jaka ich odgradzała od sceny walki.
-Tak.
-Jak ona się trzyma ? - jego głos był nad wyraz smutny, a oczami cały czas patrzył na swoją przyjaciółkę, która tak dzielnie walczyła nie chcąc niczyjej pomocy.
-Walczy już z drugą osobą. Nie pozwoliła sobie pomóc. Sam widzisz jak to wygląda.
-Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
-Ja również, a żyję już dosyć długo na tym świecie.
-Co się z stało z tym pierwszym czarodziejem ? - zapytał po chwili ciszy Dracon.
-Nie żyje.
-Ona ?
-Tak.

Minerva wróciła wzrokiem do Connery, której dłoń trzęsła się znacznie mocniej niż przed chwilą. Bezsilność ją zabijała. Nie mogła jej nijak pomóc, a pogawędka z młodym Malfoyem wydawała się taka błaha przy tym co ta dziewczyna musi znosić. Jak to jest, że oni tu sobie rozmawiają, obserwując ją ledwo stojącą na nogach ?

* * *

Carmen opuszczały resztki siły. Wiedziała, że dłużej tak nie wytrzyma. Musiała obmyślić szybko plan, który pozwoliłby jej przeżyć zwycięsko tę walkę. Czując jak jej kolana zaczynają znikać przerwała zaklęcie, a sama upadła. Czarnoksiężnik nie wiedząc o jej planach sam zatoczył się pod nagłą siłą własnego zwycięskiego zaklęcia, które po przerwaniu wystrzeliło gdzieś w górę. Łuna światła zniknęła tak samo jak się pojawiła. Carmen zerkając w górę i czując, że udało się jej przeżyć, podniosła różdżkę, a fakt, że jej przeciwnik sam był w szoku wypowiedziała cicho zaklęcie, które raz okazało się skuteczne.

-Empujar.

Zakapturzona postać, która ledwo stała, pod wpływem posłanego w niego zaklęcia przeleciała parę dobrych metrów i uderzyła z całej siły w ziemię. Carmen widząc w powietrzu magiczny przedmiot spróbowała czysto magicznego zaklęcia nie spodziewając się, że podziała i po chwili w ręku dzierżyła różdżkę przeciwnika. W pierwszym odruchu nie odczuła w której dłoni ma własną, a w której obcą różdżkę, gdy się im przyjrzała zauważyła, że są podobne. Jej była krótsza, ale oprócz tego nie różniły się niczym. Wstała i podpierając się jakiegoś muru dotarła do przeciwnika. Była cała obolała, a żebro coraz bardziej dawało się jej we znaki. Wzięła głębszy oddech po chwili tego żałując. Zgięła się w pół i kaszlnęła, a z jej ust wydobyła się krew.

Dokuśtykała do bezbronnego już czarnoksiężnika, który leżał na wznak nie ruszając się. Przez jej głowę przeszła myśl, że dostał paraliżu po upadku, ale tego nie mogła być pewna. Podtrzymując się jedną dłonią o ścianę, co nie było łatwe bo nadal trzymała w niej obcą różdżkę, a drugą celując z różdżki w tajemniczą postać zatrzymała się w bezpiecznej odległości od ciała. Przełknęła głośno ślinę i machnęła dłonią, a kaptur opadł ukazując twarz wykrzywioną w bólu. Z tej odległości Carmen nie widziała dokładnie szczegółów. Widziała natomiast stróżkę krwi cieknącą z ust. Widząc, że raczej nic jej nie grozi ze strony czarnoksiężnika podeszła bliżej, by po chwili zacząć tego żałować.

-Nie. - szepnęła, tracąc ponownie kontrolę nad swoim ciałem.

Odepchnęła się od ściany od razu tracąc równowagę i padając na kolana przed sparaliżowane ciało. Druga różdżka gdzieś jej wyleciała, a swoją położyła obok siebie. Przeklęła swoje ciało proszące o lepsze traktowanie po licznych urazach i swoje żebro napierające na obite płuco, które nie pomagało jej już tak dobrze oddychać. Jakie były jej urazy z tymi, na które musiała patrzeć.

-Carmen, kochanie. - wyszeptała kobieta.

Nastolatka szybko wyplątała dłoń swojej matki z materiału czarnej szaty. Podniosła ją do krwawiących ust i pocałowała. Widziała na twarzy swojej rodzicielki jak cierpi. Nie chciała tego widzieć. Cały czas myślała, że walczy z Hielo, nie ze swoją matką. Nie może pozwolić jej umrzeć. Zabiła już tego dnia swojego ojca. Nie zrobi tego po raz drugi.

-Byłaś dzielna i tak odważnie walczyłaś. Wybacz mi to, proszę. - mówienie sprawiało kobiecie ból.

Kobiecie tak podobnej do jej córki. Jej czekoladowe oczy, które odziedziczyła Carmen, teraz wyrażały ból, a niegdyś zawsze doskonale ułożone włosy były w strąkach całe oblepione błotem. Twarz wyrażała ogromny ból fizyczny.

-Mamo. - załkała dziewczyna.
-Nie mamy z tatą do ciebie żadnych pretensji skarbie. O to, że odeszłaś. - wpatrywała się w oczy swojej córki ciesząc się, że to będzie jej ostatni obraz przed śmiercią.
-Tato ! - Carmen zamarła. - Mamo, co ja zrobiłam ? - jej szloch wypełnił panujący dookoła ich obszar.
-Shhh. - uciszała ją. - On to wszystko obmyślił. Miał tyle lat na opracowanie planu. Mści się na nas. Twoim kosztem, skarbie. - nie wypowiedziane imię zawisło w powietrzu nad kobietami.
-Czy on tu jest ?
-Czeka na ciebie. Nie pozwól mu wygrać. Niech nasza śmierć nie pójdzie na marne, nie pozwól mu cię skrzywdzić. Musisz przeżyć. Musisz mieć piękne i długie życie. To nie jest pora by się ponownie spotkać.
-Mamo ! Ty przeżyjesz ! Pomogę ci !
-Nie. - jej głos był ledwo słyszalny, ale Carmen od razu przestała mówić. - Musisz dokończyć to co zaczęłaś. Wybacz nam, że cię na to skazaliśmy. Wybacz nam, proszę. - kobiecie spłynęły łzy, a usta wykrzywiły się w grymasie bólu.
-Mamo wytrzymaj jeszcze chwilę. Wszystko da się naprawić. - łkała i dłonią szukała swojej różdżki.
-Jestem z ciebie dumna Carmen. Bardzo dumna.

Z tymi słowami na ustach odeszła, trzymając swoje jedyne dziecko za dłoń. Carmen zaczęła głośniej łkać, ignorując napierające żebro na płuco i brak powietrza. Łkała tak mocno, że rozbolała ją głowa. Każdy milimetr jej ciała pogrążył się w kolejnej żałobie. Świadomość, że zabiła swoich rodziców ją przytłaczała. Bała się ich spotkać, nie chciała wracać z Elin, bo bała się, że ci ją namierzą, odnajdą i już nigdy nie pozna prawdy o sobie, a dzisiaj była zmuszona się z nimi spotkać. Zmuszona była do walki z nimi wtedy kiedy oni byli cholernymi marionetkami z rękach Hielo. Była zmuszona patrzeć jak oni umierają na jej oczach. Nie zdążyła nawet z nimi porozmawiać. Powiedzieć, że nie jest na nich zła, że ich kocha, że mogą spróbować raz jeszcze. Nic nie zdążyła zrobić. A teraz trzyma swoją matkę za dłoń i patrzy na jej pusty wzrok pozbawiony blasku życia. Z jej ust wydarł się jęk bólu, rozpaczy i frustracji. Wiedziała, że On gdzieś tu czeka i delektuje się jej widokiem. Widokiem człowieka przegranego, pogrążonego w głębokiej żałobie. Jakim człowiek trzeba być, by nasłać swoich jedynych przyjaciół na ich córkę ?! Jakim draniem trzeba być, by chcieć zapanować nad światem ?! Ilość pytań nie miała końca. Odłożyła delikatnie dłoń swojej matki i, tak samo jak postąpiła z ojcem, zamknęła jej powieki.

Podniosła swoje zmasakrowane ciało do góry, połykając łzy bólu ignorując rany, które się otworzyły wypuszczając świeżą krew. Teraz musiała pomścić śmierć ich obojga i to zadanie musiała wykonać bez żadnych potknięć. Jej rodzice zasługują na godne ich pomszczenie.

-Carmen !

Dziewczyna odwróciła swój pusty, wyprany z emocji wzrok w miejsce, z którego docierało jej imię. Draco z trudem biegł w jej kierunku. Całe szczęście, że on przeżył. Carmen spojrzała za niego. Jej tarcza najwidoczniej się przerwała. Nie mogła pozwolić sobie na rozpraszanie. Machnęła w jego stronę różdżką już więcej nie patrząc na przyjaciela, który został zamknięty za kolejną barierą.

-Nie rób tego ! - wrzasnął, ale dziewczyna go zignorowała kuśtykając przed siebie.
-POKAŻ SIĘ TY ZLĘKNIONY TCHÓRZU ! WYJDŹ ZE SWOJEJ NORY ! STAŃ W KOŃCU DO WALKI !

Wrzeszczała w bliżej nieokreślony punkt, wypatrując łopoczącej szaty na niebie. Musiała to dokończyć. Musiała to zrobić dla rodziców. Choćby to miała być jej ostatnia rzecz jaką zrobi. Musi zabić Hielo. Swojego wroga.

-STRACH CIĘ OBLECIAŁ ?! BOISZ SIĘ, ŻE ZROBISZ SOBIE KRZYWDĘ ?! - nadal wrzeszczała, a po jej policzkach nadal płynęły łzy pomieszane z deszczem.
-Ja nie boję się niczego, kochana.

Carmen zastygła w bezruchu, słysząc dobrze znany sobie głos tuż za nią. Powoli się obróciła niemal wpadając na tors wysokiego mężczyzny. Zrobiła krok do tyłu, by móc spojrzeć mu w oczy.

-Nareszcie twarzą w twarz. - uśmiechnął się i podniósł dłoń do jej policzka, z którego zabrał mokry i brudny kosmyk włosów. - Oh ta pogoda. Chyba nieco przesadziłem, nie sądzisz ? - zaśmiał się pod nosem.

Carmen pamiętała go ze swojego snu, lecz teraz wyglądał inaczej. Był starszy co zauważyła po zmarszczkach w kącikach jego oczu, które na jego korzyść dodawały mu urody niż ją zabierały. Śródziemnomorska uroda teraz jeszcze bardziej się uwidoczniła. Kasztanowe włosy miał dłuższe, które pod naporem wiatru lekko się unosiły. Ciemne oczy błyszczały szelmowsko, a na pełnych ustach błądził uśmiech. Ostre rysy twarzy i mocno zarysowana żuchwa dodawały mu animuszu. Był wyższy od dziewczyny o głowę, a i szerszy w barkach ze dwa razy. Był to solidnie zbudowany mężczyzna, który z pewnością swoją siłą fizyczną mógłby ją zabić.

-I co zamierzasz zrobić ? - usłyszała swój głos nie myśląc nad tym co ma mu do powiedzenia. - Zabić mnie, a później całą resztę świata ? I kim ty masz zamiar rządzić ? Nad czym chcesz sprawować władzę skoro będziesz sam ?
-Pierwotnie w planach miałem przy boku twoich rodziców, ale jak sama widzisz oni nie mają już wiele do powiedzenia.

Dziewczyna ścisnęła swoją różdżkę tworząc nowe rany na dłoni, ale nie odezwała się. Może dlatego, że w jej gardle pojawiła się wielka gula, której nie mogła przełknąć, a do oczu naszły jej łzy ?

-Później dałem Tobie wybór, ale podjęłaś inną decyzję i nie pozostaje mi nic innego jak działanie na własną rękę.
-I po co ci to ? - szepnęła połykając łzy i gulę.
-Dla satysfakcji, kochanie. Nie muszę zabijać wszystkich, na sam początek wystarczy kilka osób, żeby podporządkować sobie całą resztę. A później moje marzenia … - zamilkł i po chwili się poprawił patrząc gdzieś nad Carmen. - … nasze marzenia się spełnią i będę najpotężniejszy na ziemi, a wszyscy będą mi podlegli.
-Robisz to wszystko dla władzy ?! - Carmen nie mogła uwierzyć, że jej rodzice umarli po to, aby spełnić chorą ambicję jakiegoś mężczyzny.
-Oczywiście. My zawsze o niej marzyliśmy, ale tylko mi uda się ją zdobyć. - spojrzał jej głęboko w oczy, tak że Connery chciała odwrócić wzrok. - Chyba, że mi przeszkodzisz. - zaśmiał się cicho po czym się odwrócił i odszedł kawałek.

Carmen widziała jak przed szkołą zebrała się grupa czarodziei. Byli wśród nich nauczyciele i starsi uczniowie. Wszyscy próbowali zniszczyć ich tarczę, ale nikomu się to nie udawało. Hielo jakby nie zdawał sobie sprawy z ich obecności.

-Do matki potrafiłaś strzelać w plecy, ale do mnie już nie ? - zapytał nonszalancko powoli się odwracając.
-Myślałam wtedy, że to ty.

Jego śmiech rozniósł się po błoniach. On sam był szczerze ubawiony.

-Teraz masz pewność, a mimo to niczego nie robisz. Liczysz na to, że załatwimy sprawę polubownie ? - Carmen teraz dostrzegła, że w jego dłoniach nie ma różdżki.
-Nie. - odparła nie pewnie czując żółć jaka nagromadziła się w jej ustach, nadal uciskała wolną dłonią żebro.
-Mogę ci pomóc. - wskazał na jej brzuch jakby czytając w jej myślach.
-Nie chcę twojej pomocy. - syknęła nieco zginając się z bólu.
-Chciałbym walczyć z równym sobie przeciwnikiem, ale skoro nie chcesz to nie naciskam. Postaram się być delikatny.
-Wcale tego nie oczekuję.

Ponownie się roześmiał. Podniósł dłoń, Carmen automatycznie zastygła czekając, aż zobaczy jego różdżkę w dłoni, a on jakby czekał na taką reakcję, bo znowu uśmiechnął się pod nosem. Podniósł dłoń do szyi i wyjął spod ciemnego swetra naszyjnik.

-Myślałem, że może zechcesz go zobaczyć.

Carmen wpatrywała się w jego oczy, które zachęcały do rzucenia okiem na jego biżuterię. Dziewczyna powoli opuściła wzrok na przedmiot, który już raz widziała. Teraz oszlifowany kamień był zawieszony na średniej długości wisiorku. Magiczny kamień odbijał światło i obraz, więc wpatrywanie się w niego było czymś magicznym. Nastolatka cieszyła się, że może doświadczyć czegoś tak pięknego w momencie, w którym tak bardzo cierpi. Ból fizyczny jaki doświadczyła tego dnia był największym w jej życiu. Czuła jak jej ciało powoli rozpada się na części pierwsze. Poczuła jak żebro wbija się w płuco, które niczym pęknięty balonik wylatuje w przestrzeń i ucieka napędzany przez własne powietrze, aż w końcu opada na ziemię brudząc się błotem. Wzięcie oddechu jest teraz znacznie trudniejsze i wymaga większego wysiłku, na który dziewczyna nie ma już siły, więc zaczyna się dusić. Zaschnięta krew na ranach się otwiera ciągnąć za rozciętą skórę co powoduje kolejną serię bólu. Krew ponownie leje się po jej ciele parząc zmarznięte ciało. Lewę ramię ponownie zaczyna piec, a wpadające w nie krople deszczu drażnią odsłonięte nerwy powodując ból tak okropny, że Carmen zaczyna wić się z bólu w cienkiej warstwie wody, której ziemia nie wchłonęła. Stawy w kolanach, które tak wiele już zniosły, trzeszczą pod każdym ruchem, aż zamierają w bezruchu, a jej nogi nagle stają się częścią ciała kogoś zupełnie innego. A z góry wszystko przygniata poczucie samotności, wyrzuty sumienia i świadomość, że zabiła własnych rodziców. Żałoba przygniata ją tak nagle, że jej rozczłonkowane ciało łączy się na chwilę w bólu potęgując już ten istniejący. Płacz nie przechodzi już jej przez usta, a oczy wysychają. Dźwięki powoli do niej nie docierają, a panująca wszędzie ciemność zaczyna ją pochłaniać. Wilgoć jej ubrań powoduje drgawki na jej wycieńczonym ciele, trzęsie się z zimna, którego nie czuje, bo czuje jedynie smutek i pustkę po rodzicach, których zabiła. Zabiła własnych rodziców. Nie ma dla niej żadnej nadziei, żadnego wytłumaczenia, żadnego rozgrzeszenia, żadnego współczucia. Niech zgnije na dnie piekła. Niech odejdzie w poczuciu winy z bólem jeszcze większym niż tym towarzyszącym jej rodzicom przy śmierci. Niech umrze !

Obraz jaki zobaczyła w magicznym kamieniu wywołał u niej realne skutki, odczuwała wszystko co zobaczyła. Drżała na całym ciele czując zimno, wydychane powietrze zamieniało się w parę, a mokrą od łez twarz owiewał mroźny wiatr. Nic przyjemnego, ale ona wiedziała, że to co ona czuje to nic w porównaniu z tym co czuli jej rodzice na łożu śmierci. Śmierci, którą ona sama im zgotowała.

-To bardzo silny magiczny kamień.

Carmen dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna schował swój wisiorek i stoi teraz przed nią. Wydawał się zatroskany. Jak taki człowiek może chcieć takiej władzy ? Carmen nie chciała umierać z jego rąk. Z rąk, do których sama teraz by się przytuliła. Był w końcu bliskim przyjacielem jej matki i ojca. Spędzali ze sobą znacznie więcej czasu niż Elin. To oni znali siebie na wylot. Oni planowali zagładę świata, kiedy nikt inny nie miał pojęcia o ich spisku. Gdyby nie świadomość, że przez niego zabiła swoich rodziców i ona zaraz umrze z jego rąk to potraktowałaby go jak rodzinę, której tak zawsze potrzebowała, ale była od niej odgradzana.

-Gdy raz się na niego spojrzy nie można odwrócić wzroku, a to co się w nim widzi często powoduje w ludziach różne emocje. Najczęściej wyolbrzymia i potęguje te, które czujemy patrząc na niego.

Jego słowa miały sens, a jego głos koił nerwy Carmen. Nie chciała umierać z rąk jedynego przyjaciela swoich rodziców, nie miała również siły walczyć. Nie mogła również pozwolić, by jego czyny, fakt, że zmanipulował ją do zabicia Avy i Nicholasa, nie zostały poddane sprawiedliwości. Walczyła z tyloma emocjami, że sama nie wiedziała, które są dobre, a które są złe.

-Nie będę walczyć z kimś nieuzbrojonym. - powiedział nieco poirytowanym głosem i odszedł kawałek. - Podnieść swoją różdżkę i stań do pojedynku jak na czarnoksiężnika przystało. Nie akceptuję walkowera.

Stał do niej tyłem. I całe szczęście, bo widok dziewczyny sięgającej do różdżki, która najwidoczniej jej wypadła nie był widokiem silnej i zmotywowanej do walki czarownicy. Carmen ledwo się to udało, a bolące żebro teraz z całą pewnością uszkodziło płuco, bo aż zabrakło jej powietrza. Wyprostowała się na ile pozwoliło jej ciało i wtedy Hielo powoli się odwrócił. Nadal nie miał różdżki.

-Podnieś różdżkę.

Carmen niechętnie, choć to było konieczne, podniosła rękę i wycelowała w niego różdżkę.

-Nie chciałaś, żebym dał ci fory, a ja dotrzymuje słowa.
-Wyjmij swoją różdżkę i stań do pojedynku jak na czarnoksiężnika przystało.

Powiedziała cicho powtarzając jego własne słowa, ale on je usłyszał i zaśmiał się cichutko pod nosem kiwając przecząco głową. Gdy podniósł na nią swój ciepły wzrok nie mogła zrozumieć jak w takim ciele może kryć się taki potwór.

-Nawet w takim momencie nie opuszcza cię poczucie humory. Bardzo to szanuję i podziwiam cię za to. - zamilkł, wpatrując się w jej oczy. - Ale podążając za twoim poleceniem wyjmę swoją różdżkę chociaż nie jest mi ona koniecznie potrzebna. Nie chcę ci ubliżać, ale akurat podczas tego pojedynku jest mi zbędna.

Uśmiechnął się ironicznie i zza pleców wyjął swoją różdżkę. Wyglądała jak wyrzeźbiona z marmuru. Kiwnął głową.

-Damy mają pierwszeństwo.

Powiedział całkiem serio, a Carmen postanowiła wykorzystać zaklęcie, które już dwa razy zadziałało.

-Empujar.

Hielo zwinnie odpędził od siebie zaklęcie, posyłając szybko w stronę nastolatki swoje własne, które nie było silne, ale zwaliło ją z nóg. Była już taka zmęczona. Deszcz uderzał w jej twarz, a ona tego nie czuła. Była tak bardzo wyprana z wszelkich emocji. Chciała pomścić śmierć swoich rodzicieli, ale po prostu nie miała siły. Była taka słaba.

-Jeżeli chcesz się ze mną pojedynkować to nie możesz leżeć. To nie przedszkole i czas na leżakowanie. - rozbrzmiał jego głos.
-Nigdy nie miałam leżakowania. - powiedziała cicho nieświadoma jak idiotycznie to brzmi.
-No to muszę ci powiedzieć, że niewiele cię ominęło. Nigdy tego nie lubiłem.

Oni walczyli na śmierć i życie czy prowadzili przyjacielską pogawędkę niedaleko dwóch trupów, do których żywili takie same uczucia ? Ta sytuacja była taka chora dla Carmen, że aż się żachnęła.

-Fukasz na mnie ? - zapytał.
-Być może. - powiedziała, podciągając się do pozycji siedzącej uważając na żebro, ale niestety nie udało się i tak gwałtownie wciągnęła powietrze, że się za zachłysnęła i ponownie wykaszlała krew.
-Wolałbym nie.
-A to nie jest koncert życzeń. - mruknęła pod nosem, gdyż głośniej nie umiała i podniosła się na chwiejne nogi.
-Tak wedle ścisłości to moje zaklęcie nie było silne. Chciałem sprawdzić w jakiej jesteś formie.
-I jak ?
-Zaskakująco kiepsko przeszłaś przez ten test.
-No patrz, a w szkole zawsze otrzymywałam wysokie oceny. Enfadar !

Nieprzygotowany na cios mężczyzna dostał zaklęciem, ale ku nieszczęściu Carmen nie zrobił mu większej krzywdy. Na jego twarzy ukazał się wyraz zaskoczenia. Posłał w jej stronę pobrudzony czernią zielony strumień, który udało się jej obejść, a jej zaklęcie ponownie go ugodziło. Musiała uważać na jego zaklęcia, ale jej musiały docierać do celu. Taki przynajmniej miała plan. Już po jego twarzy widziała, że szykuję silniejsze zaklęcie, więc teraz postanowiła się bronić, a ich strumienie spotkały się w połowie. Jej dłoń ponownie zaczęła drżeć. On faktycznie był silny. Nawet silniejszy niż jej matka. Nie mogła czekać, aż zmiecie ją ponownie z nóg. Odbiła je w górę, gdzie rozświetliło polanę i oślepiło jednocześnie ich obydwoje, ale korzystając z tego Carmen posłała w jego stronę zaklęcie i na jej szczęście trafiła go. W ułamku sekundy widziała jak wypada mu różdżka, a on sam upada w błoto. Posłała w jego stronę kolejne zaklęcie, które przyszło jej na myśl nie zastanawiając się nad jego siłą. Ponownie jej się udało. Ponownie w niego trafiła. Wysłała kolejne, kiedy on swoją dłonią odwrócił jej własne zaklęcie, które uderzyło w nią samą.

Cholera. To było silne i akurat musiało trafić w nią. Całe ciało zapiekło ją jakby wpadła do ognia. Jej kręgosłup ponownie ucierpiał, gdyż to właśnie nim upadła na ziemię. Teraz dotarło do niej, że z Hielo nie wygra. Skoro on może władać tak silną magią nie korzystając z różdżki to co jeszcze może się wydarzyć ? Carmen jęknęła chcąc się podnieść. Zauważyła, że Hielo już stoi i patrzy na nią jadowitym spojrzeniem pod którym mogłaby umrzeć, gdyby mężczyzna władał takim rodzajem magii.

-Podnieś swoją różdżkę. - warknął, ścierając krew z ust.

Carmen spojrzała na prawo, gdzie parę centymetrów od niej leżała różdżka. I wtedy ją olśniło. On władał tak silną magią dzięki temu kamieniowi na szyi. Musiała mu go zabrać. Byłaby wtedy silna, a wtedy z łatwością by go zabiła. Złapała różdżkę i spojrzała na niego. Stał do niej tyłem. Dziewczyna szepnęła czystomagiczne zaklęcie przywołujące przedmioty i ponownie stała się posiadaczką dwóch różdżek. Jego była zaskakująco ciężka, ale w sumie on nie był słaby. Najlepiej byłoby gdyby ją złamała, ale nawet gdyby była zdrowa to nie miałaby takiej siły do tego. Wsadziła ją do kieszeni spodni, chociaż spodziewała się, że jej wyleci. Wstała pojękując z autentycznego bólu.

Hielo, gdy tylko dziewczyna wstała, odwrócił się i posłał jej zaciekawione spojrzenie. Jego warga opuchła, a całe ciało było pod napięciem. Najwidoczniej nie spodziewał się przewagi dziewczyny i sam był tym zaskoczony. Carmen tak samo. Nie czekając na niego posłała w jego stronę zaklęcie, które ten zręcznie odbił, a nastolatka nie czekając dłużej posłała kolejne, które również nie trafiło do celu. Dziewczyna była zawzięta, ale po parunastu nieudanych próbach zaprzestała ciężko dysząc.

-Już ? - zapytał zaskoczony, a Connery spojrzała na niego spod byka. - Szykowała się niezła zabawa.
-Chyba nie po zabawę tu przybyłeś. - raczej stwierdziła niż zapytała, a mężczyzna się uśmiechnął czarująco.
-Oh. - westchnął rozbawiony. - Nie każda tragedia musi być przykryta  krwią i cierpieniem. - on chyba sobie kpił z Carmen w tym momencie. - Ubarwmy to przedstawienie nieco.
-Ja wniosłam w to … – zawahała się by po chwili wypowiedzieć to słowo z sykiem. - … przedstawienie nieco barw. - tu odsłoniła bolące żebro i pokazała lewę ramię, by zobaczył. - A ty ? - zapytała zaczepnie.
-Ja je przygotowałem, ale skoro się upierasz to też nieco koloru w nie wniosłem. - wykrzywił swoje lekko uszkodzone usta w uśmiechu.
-Niewiele tym wniosłeś.
-Po prostu ty bajecznie malujesz i nie chcę wchodzić ci w szyki.

Carmen prychnęła z pogardą pod nosem czując nienawiść do tego mężczyzny. Chciała to wszystko zakończyć, nawet swoim niepowodzeniem. Tak bardzo ją wszystko bolało. Pomsta rodziców jej w tym momencie uciekła. Była egoistką chcącą spokoju. Tak bardzo o tym marzyła.

-Dokończmy to !

Rozbrzmiał jego głos i dziewczyna podniosła wzrok. Hielo ruchem dłoni pozwalał jej na pierwszeństwo, ale gdy ta nie reagowała, sam przystąpił do ataku. W ostatniej chwili jej ręka powędrowała do góry broniąc się przed atakiem. Miała siłę tylko na bronienie się, nawet odwracanie jego zaklęć było dla niej nie do wykonania. Z trudem przełknęła ślinę nagromadzoną w buzi. Przymknęła na chwilę oczy, obiecała sobie, że tylko na sekundę, tylko na chwilkę.

* * * 

Draco nie znosił swojej bezsilności. Może wyglądał na opanowanego, ale w środku cały się trząsł ze złości, że nie może jej pomóc, a do tego ledwo stoi na własnych nogach. Druga bariera, którą wykonała dziewczyna była znacznie solidniejsza niż poprzednia. Każde zetknięcie się z nią nie raziło lekkim porażeniem prądu, a dość bolesnym. Jeden czarodziej trafił ze śliną na ustach do Skrzydła Szpitalnego po tym jak zderzył się z magicznym ogrodzeniem. Minerva odeszła na bok wydając rozkazy. Najwidoczniej w jej głowie pojawił się pomysł, który koniecznie chciała zrealizować. Draco cieszył się, że jest jeszcze jakaś szansa. Sam był bezbronny. W jego różdżce pękł rdzeń. Pewnie nie dostanie nowej skoro po szkole czeka go niewola i tak by mu ją zabrali. To była kwestia czasu. Pozostało mu jedynie obserwowanie walki. Carmen wykazała się wiedzą, którą w sumie nie miał pojęcia kiedy nabyła. Całkiem dobrze sobie radziła, ale najbardziej martwiły chłopaka rany poniesione w dwóch poprzednich walkach. Nie były to powierzchowne rany. Widział jak cierpiała i nic nie mógł zrobić. To go dobijało. Tym bardziej teraz, gdy widział jak dziewczyna nie ma już siły na atak. Była w stanie jedynie się bronić, trwało to chwilę, bo po tym czasie jej ciało zupełnie zawiodło. Draco przez ułamek sekundy widział jej zamknięte powieki i uchylone usta. Nie wiedział czy to sobie zmyślił, czy faktycznie widział wydychane powietrze z jej ust nim jej ciało opadło na mokrą i zimną ziemię. Woda zagrzmiała pod jej ciałem opryskując ją brudnymi kroplami. Z otwartej dłoni potoczyła się różdżka, a jej głowa przechyliła się w lewą stronę i Dracon stracił ją z widzenia. Załamany nawet nie zauważył jak bariera opadła. Powoli jak pierwszy śnieg. W jego głowie nie panował chaos, a jedynie myśl „Co teraz?”. Dlaczego musiał obserwować śmierć swoich bliskich ? Czy był, aż tak złym człowiekiem, że Merlin tak go karze ?

-Draco odsuń się. - ktoś pociągnął go za bolącą rękę, ale nawet nie syknął z bólu.

Dopiero teraz zauważył, że wszyscy nauczyciele i chętni uczniowie stoją z różdżkami w górze zataczając nimi kręgi. Chmury nad nimi zaczęły poruszać się rytmem ich ruchów. Ten czarnoksiężnik najwidoczniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Stał nadal w tym samym miejscu co przedtem. Draco nie wiedział czy on napawa się radością, że ją zabił, czy jak ? Chciał zapłakać, chciał oddać jej cześć, ale zupełnie nie czuł łez na swoich oczach. Czuł wewnętrzny niepokój i nie umiał wyjaśnić co on tak konkretnie oznacza.

* * *

Dłuższą chwilę później Hielo odwrócił się do zebranych pod szkołą czarodziei i dopiero teraz zauważył ich bojowe nastawienie. Zaśmiał się wiedząc, że ci nic nie mogą mu zrobić, wtedy zauważył, że nie oddziela go od nich żadna przeszkoda. Teraz mógł do nich dotrzeć z każdym zaklęciem. Musiał pogratulować swojej wojowniczce, bo zaklęcia ochronne miała bardzo silne, silniejsze niż on mógł stworzyć. Obrócił się w jej kierunku i wtedy zobaczył jakby minimalny ruch jej palców u prawej dłoni. Z wrażenia podszedł krok do przodu, ale nagle zdał sobie sprawę, że jest bardzo cicho. Gdzie jego grzmoty i pioruny ? Podniósł głowę do góry w ostatnim momencie.

* * * 

Wszystko nie układało się zgodnie z jej myślą. Miała być twarda, miała pomścić rodziców, miała zapobiec objęcia władzy przez Hielo, miała wszystko naprawić, a pozwoliła swoim rodzicom umrzeć na darmo i to z jej ręki. Czy to wszystko musiało być tak trudne i skomplikowane ? „Byłaś dzielna.”, „Odważnie walczyłaś.” przez Niego to były ostatnie słowa jej ojca, przez Niego on nie żyję i Carmen już nigdy go nie zobaczy. „Musisz o siebie walczyć.”, „Musisz przeżyć.” jak miała tego dokonać ? Jak miała żyć ze świadomością, że zabiła swoich rodziców. Jak miała żyć w nowo poznanym, a jednak nadal obcym świecie ? Jak miała tego dokonać nie mając przy sobie osób, które mimo ich potwornemu kłamstwu, były jej najbliższe ? Jak ?! „Nie pozwól mu wygrać”. Czy oni wiedzieli jaką bronią on operował ? Czym od władał ? Jakie ona ma szanse z czarnoksiężnikiem mającym największą władzę ? Jak miała pokonać niepokonanego ? „Musisz dokończyć to co zaczęłaś.”, a co jeżeli nie miała na to siły ? Co jeżeli każda komórka jej ciała buntowała się przed najmniejszym ruchem ? Czego oni nie rozumieli ? „Jestem z ciebie dumna.” mimo wszystko jej matka na łożu śmierci powiedziała jej te słowa. Po tak długiej rozłące. Po jej odejściu w złości. Ona nadal jest z niej dumna. Nadal cieszy się, że Carmen jest jej córką. Nadal pokłada w niej nadzieję. „Niech nasza śmierć nie pójdzie na marne.” Nie! Nie mogła na to pozwolić.

* * * 

Jej palce drgnęły. Wokół panowała cisza, bała się otworzyć oczy bojąc się zobaczyć tego co jest obok niej, a co jeżeli nie żyje ? Usłyszała czyjeś kroki. Ciekawość przeważyła szalę i uchyliła zmęczone powieki. Jej oczom ukazało się to samo niebo pod którym niedawno walczyła, ale teraz zaszła jakaś zmiana. Wszystkie chmury, burzowe i te z deszczem, pędziły ku dołowi. Do niej ? Nie miała czasu się przestraszyć, ale na szczęście wcale nie musiała. Teraz zobaczyła kim był ten ktoś, który wybudził ją z letargu. Hielo nie zdążył zareagować nim wpadła w niego cała chmara chmur. Usłyszała jeszcze jego ryk. Nie miała chwili do stracenia. Rozejrzała się za różdżką, która na jej szczęście leżała obok. Chwyciła ją i podniosła się na równe nogi totalnie ignorując buntowniczość jej ciała. Po chwili do jej uszu doszedł kolejny ryk, a w górę z obłoku chmur popędził jasny snop światła. Nie musiała się zastanawiać, żeby wiedzieć kto go stworzył. Hielo był już dla niej widoczny, ale on nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Machał rękami na prawo i lewo odganiając od siebie burzowe chmury, które ciskały w niego piorunami. Nie przed każdym udało mu się uciec toteż do nozdrzy Carmen dotarł smród zwęglonego mięsa, taki sam jaki poczuła niedawno na sobie. Ale jej wzrok przykuł wisiorek, który teraz znajdował się nie pod swetrem a na nim. Błyszczał odbijając w sobie otoczenie. Carmen przypomniało się co stało się ostatnio, gdy się w niego wpatrywała, więc szybko odwróciła wzrok szukając w głowie sposobu na zabranie mu go. Nawet jeżeli czystomagiczne przywołujące zadziała to nie chciała go wymawiać. Hielo nie mógł wiedzieć jakie Carmen ma zamiaru w stosunku do niego. Machnęła za to różdżką odpędzając chmury obok siebie. Musiała mu go zerwać z szyi.

Była coraz bliżej, a on nadal jej nie widział. Serce uderzało jej szybko prawie nie wyrywając w klatce piersiowej dziury. Oddychała ciężko, a każdy wdech powodował ból. Ciekawe jak jej płuco ? Nie miała okazji do przemyślenia swojego planu, bo w momencie, gdy czarnoksiężnik był na wyciągnięcie ręki odwrócił się. Przez chwilę był zamroczony, gdyż chmury nadal uporczywie krążyły między nimi, a dziewczyna postanowiła, że teraz albo nigdy. Wyciągnęła stanowczym ruchem lewą dłoń do przodu zaciskając palce na naszyjniku. Przez jej ciało przeszły przyjemne wibracje. Hielo spojrzał na nią uświadamiając sobie co się dzieję. Wtedy Carmen uśmiechnęła się przebiegle i z różdżką wycelowaną w jego klatkę piersiową szepnęła.

-Empujar.

Jego ciało pomknęło do góry i opadło parę metrów dalej. Chmury szybko zniknęły, a noc zamieniała się powoli w późne popołudnie. Niebo stało się czyste i błękitne. Oznaki zbliżającego się lata. Jedynie ziemia była nadal błotnista i szara. Carmen ciężko oddychając stała z rękami wyciągniętymi. W jednej ściskała swoją drżącą różdżkę, a w drugiej spoczywał magiczny kamień na urwanym wisiorku. Nie wiedziała jeszcze jakim rodzajem magii dysponuje, ale gdyby wiedziała to szybko by się go pozbyła. Czując w żyłach jego potężną moc czuła się wypełniona, czuła się spełniona, głodna władzy, chętna do zniszczeń. A jedno życie musiała zniszczyć.

Ruszyła przed siebie wcześniej sięgając do kieszeni w spodniach w której nadal spoczywała różdżka Hielo, który teraz wił się na ziemi. Czy jemu tez uszkodziła kręgosłup ? Odpowiedź na to pytanie dostała od razu, gdyż mężczyzna zaczął się cofać na łokciach widząc ją i chęć mordu wymalowaną na jej twarzy. Carmen bacznie go obserwując szła w jego kierunku. Nawet nie wyciągała ku niemu różdżki.

-Ledwo poznałaś magię, której nie okiełznałaś, a teraz trzymasz najpotężniejszy magiczny przedmiot. Nie umiesz się nim posługiwać, a ta nieumiejętność cię zabije. Myślisz, że dlaczego tyle lat zajęło mi przygotowanie do tej walki ? Bądź rozsądna.

Mówił, a w jego oczach skrywał się strach. Carmen widząc tę zmianę zachowania mężczyzny cisnęła nim na mur za nim. Jęknął i wypluł krew.

-Ubarwmy nieco to przedstawienie. - syknęła, stając z nim twarzą w twarz.
-Poczucie humory nigdy cię nie opuszcza ?
-Nigdy kiedy dobrze się bawię. - uśmiechnęła się i machnęła różdżką łamiąc mu kończyny.
-Sprawia ci to frajdę, co ? - odezwał się sapiąc, gdy skończył wrzeszczeć z bólu. - Spójrz co ten kamień z tobą robi. Niszczy cię. - szepnął, patrząc jej głęboko w oczy. - Nie jesteś taka, Carmen.
-Jak śmiesz się do mnie zwracać po imieniu ?! - krzyknęła wkurzona za ten drobny gest poufałości.
-Czy twoi rodzice chcieliby, żebyś zamieniła się w takiego potwora ? - ciągnął.
-Moi rodzice nie żyją !
-Cenna uwaga. - zaśmiał się gardłowo.

A wtedy wzburzona krew w żyłach nastolatki zamieniła się w lawę i posłała w jego stronę zaklęcie, które oślepiło ją, a jego ciało wykrzywiało się w każdą możliwą stronę. Towarzyszył temu jego krzyk i wrzask. Carmen dopiero wtedy uświadomiła sobie, że zaklęcie nie wypłynęło z różdżki, a z niej. Spojrzała na kamień trzymany w jej dłoni. Rozgrzał się. Krzyki Hielo wypełniły całe błonia. Nastolatka chciała żeby przestał, ale nie wiedziała jak ma to przerwać. Jego krzyk zaczął cichnąć, urywać się. Strach wypełnił Carmen. Zaklęcie go zabijało, a ona nie wiedziała jak ma je przerwać. Nagle strach wypełnił ją w całości. Zaczęła szybko oddychać, tak szybko, że nie miała czasu wypuścić z płuc powietrza, które właśnie tam wpuściła. Jej serce uderzało jak szalone. Pot wystąpił na jej czoło, a przed oczami poczerniało. Wtedy w przebłysku myśli jakie kłębiły się w jej głowie przeszła ta, która uratowała ją od tego wstrętnego uczucia.

Rozluźniła lewą dłoń, a rozgrzany kamień wypadł jej na mokrą trawę. Ciało Hielo opadło delikatnie tuż przed nią. Nie ruszał się. Miał pusty wzrok, tak nieosobowy, że po jej ciele przeszły potężne dreszcze. Dotarła do niej świadomość, że z premedytacją zabiła człowieka. Spojrzała na świecący jeszcze słabo kamień. Przedmiot, który ją do tego sprowokował. Przedmiot tak potężny, że powinien być odpowiednio strzeżony, by nie wpadł w niepowołane ręce. Carmen sama doświadczyła jego siły i wiedziała, że mając w posiadaniu ten magiczny kamień w człowieka wstępują najgorsze myśli. Staje się potworem w ludzkiej skórze. Maszyną do zabijania, do zdobywania władzy. Nie. Rodzice nie chcieliby jej takiej widzieć. Podeszła do zwłok mężczyzny i zamknęła mu powieki. Swego czasu był najbliżej jej rodziców niż ktokolwiek inny. Nie potraktował jej też najgorzej. W jego głębi było dobro, bo gdyby nie było to rodzice nigdy w życiu by się z nim nie zaprzyjaźniali. W jej oczach w tamtym momencie zasługiwał na odrobinę szacunku.

Podniosła się do pozycji stojącej, w której i tak ciężko jej było wytrwać. Rozejrzała się dookoła. Okazało się, że wokół niej leżą trzy martwe ciała i wszystkie je doprowadziła do tego stanu. Nawet łzy nie chciały wypłynąć z jej twarzy. Była już tak potwornie zmęczona. Siła kamienia wypełniła ją i nie czuła bólu fizycznego, a po jego wyrzuceniu ból przyszedł ze zdwojoną siłą. Chciała się położyć i zasnąć, ale nawet to wymagało pokładu energii, której nie miała. Odwróciła się plecami do sceny wyjętej niczym z horroru i wtedy zauważyła w oddali skupisko czarodziei, którzy jakby czekali na jej znak. Ale ona nie wiedziała co ma zrobić. Spojrzała w błękitne i spokojne niebo. Tak bardzo nie pasowało do zaistniałej sytuacji. Wypuściła z dłoni różdżkę, a z kieszeni wyjęła ciążącą jej różdżkę czarnoksiężnika, którą odrzuciła bardziej w jego stronę, ale ten ruch wymagał tyle wysiłku, że nawet nie doleciał tych 20 centymetrów by być choć w połowie drogi do mężczyzny.

Ponownie spojrzała przed siebie. Ze zwartej grupy ktoś bardzo chciał się przedostać no i wtedy do oczu Carmen dotarła jasna czupryna jej przyjaciela. Trzymał się za łokieć. Dopisała go do listy osób, które dzisiaj przez nią cierpiały. Ile jeszcze było osób do wpisania na jej czarną listę ? Tego jeszcze nie wiedziała.

-Carmen !

Krzyknął i popędził w jej stronę, ktoś próbował go zatrzymać, ale wydarł się szybko z bolesnego uchwytu. Biegł do niej chwiejąc się na boki. Musiał nieźle oberwać. Carmen podniosła nieco wyżej głowę obserwując zachód słońca. Był to piękny widok. Zachodzące słońce odbijało się w tafli jeziora chowając się między dwoma górami. Był to bardzo piękny widok. Ale ostatnim jaki widziała, nim osunęła się na ziemię i pogrążyła w głębokim i bolesnym śnie, był biegnący w jej stronę przyjaciel. Przyjaciel, który obiecał jej pomóc, nawet gdyby miał przez to umrzeć. Wywiązał się ze swojej obietnicy. Tak bardzo była mu za to wdzięczna, ale niestety nie było jej dane mu tego przekazać. Nawet nie czuła jak jej ciało z dźwiękiem łamanych kości uderza w błotnistą trawę. Nie poczuła niczego. W końcu położyła się i zasnęła.

↓ ↓ ↓

Hej :)
Ta część wyszła dłuższa ;) A co by było, gdybym tego rozdziału nie podzieliła ? Chyba nikomu nie chciałoby się go czytać :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz