sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 17.

Błękitne i bezchmurne niebo, a na nim wesoło latające jaskółki – to się pojawiały to znikały, jakby bawiły się w chowanego. Bijąca wierzba dzięki interwencji profesor Sprout obrosła w zielone listki i cieszyła oko. Na jeziorze widoczne były pławice ryb, które podobnie jak jaskółki cieszyły oko swym tańcem. Uczniowie myślami byli już na upragnionych wakacjach i nikomu już nie chciało się uczyć, ale zbliżające się egzaminy zmuszały jednak do poruszania szarych komórek. Błonia przy szkole były zapełnione uśmiechniętymi i rozgadanymi buziami, których nie brakowało. W murach szkolnych pozostała garstka uczniów, a i nauczyciele gdzieś poznikali. Sielankowa atmosfera panowała w każdym centymetrze kwadratowym szkoły.

Pustym korytarzem szła właśnie brunetka, na której twarzy nie pojawiał się tak powszechny tego dnia uśmiech, zastępowało go zniecierpliwienie i niepewność. Szurając nogami szła powoli w znanym jej kierunku, do którego ostatnimi dniami często zmierzała. Znała na pamięć każdy kawałek podłogi i ściany, który mijała. Właśnie stała pod pomnikiem chimery, który pilnował wejścia do gabinetu. Podniosła swój wzrok wbity przez całą drogę w podłogę i podziwiała piękne, i zapewne stare dzieło. Po chwili zapukała do drzwi gabinetu, a do jej uszu doszło przyjemne zaproszenie. Nacisnęła klamkę, weszła do czystego i schludnego pomieszczenia.

-Witam cię Carmen. Spodziewałam się ciebie dzisiaj. - Minerva posłała jej przyjazny uśmiech znad swojego miejsca pracy.
-Tak samo jak w poprzednie dni ? - zapytała brunetka i zamknęła drzwi, a czarownica uśmiechnęła się na te słowa.
-Zapraszam cię.

Nastolatka powoli ruszyła do jej biurka, pokonała całą drogę ze wzrokiem w bitym w podłogę. Ten gabinet również znała centymetr po centymetrze. Cicho wspięła się po schodach i stanęła przed biurkiem.

-Usiądź. - dyrektor ponownie się uśmiechnęła, więc dziewczyna wypełniła jej polecenie.
-Są jakieś wieści ? - zapytała cicho nastolatka i niepewnie spojrzała w oczy kobiety, która się jej przyglądała.
-Niestety nie. Nadal nie mam żadnych informacji dotyczących pobytu twoich rodziców.
-Nie mogli po prostu zniknąć.
-Twoi rodzice zapewne znają sporo zaklęć, które uniemożliwiają ich odnalezienie.
-Tylko po co je wykorzystują ?
-Na to pytanie nie jestem w stanie ci odpowiedzieć, ale mam dla ciebie inną równie ważną informację.

Dziewczyna podniosła wzrok pełny nadziei.

-Dzisiaj w Hogwarcie będziemy mieli bardzo ważnego gościa. - uśmiechnęła się.
-Czy to będzie Isabella ? - spytała z nadzieją Carmen.
-Nie. - pokiwała przecząco głową kobieta.
-O niej również nie ma żadnych informacji ?
-Pan Dumbledore mówił, że Izabella zniknęła nie zdradzając mu swojego celu wyprawy.
-Mam nadzieję, że nic jej się nie stało.
-To była jej decyzja by zniknąć.

Dziewczyna westchnęła głęboko ponownie wbijając swój wzrok w paznokcie.

-Carmen. - kobieta starała się zwrócić uwagę nastolatki na siebie, ale na próżno. - Dzisiaj będziemy gościć twoją ciotkę. - dziewczyna podniosła zszokowany wzrok. - Elin, prawda ?
-T-tak. - odpowiedziała. - Ale jak ona się tu dostanie ? Jak się z nią Pani skontaktowała ? Czy z nią wszystko w porządku ?
-Na tę wyjątkową okoliczność wykorzystamy sieć Proszku Fiuu, wiesz jak to działa ? - dziewczyna pokiwała pozytywnie głową. - Podczas poszukiwań twoich rodziców udało nam się z nią skontaktować i namówić na wizytę, ale miej na uwadze, że wizyta twojej ciotki ma charakter jednorazowy, a sytuacja jest naprawdę specjalna i wyjątkowa. Wydaje mi się, że wszystko u niej w porządku, ale sama będziesz mogła ją o to zapytać.
-Będę mogła z nią porozmawiać ? - zapytała podekscytowana.
-Oczywiście. Zaraz po tym jak ja z nią porozmawiam.
-Czy będę mogła uczestniczy w waszej rozmowie ?
-Nie. To będzie niemożliwe, ale później będziesz miała bardzo dużo czasu, żeby porozmawiać ze swoją ciotką na osobności.
-Czy ona tu zostanie ?
-Nie. - Minerva się uśmiechnęła. - Myślę nawet, że gdyby mogła to by nie zechciała.

Carmen ucieszona wizytą swojej ciotki, której była wiele wdzięczna nie myślała już o niczym innym. Nie mogła się doczekać zbliżającej się wizyty.

-A kiedy ona się tu pojawi ? - zapytała.
-Już za niedługo. Myślę, że za jakiś kwadrans.
-Czyli to oznacza, że muszę iść ? - posmutniała.
-Nie chcę cię wyganiać, ale lepiej będzie jak już pójdziesz.

Minerva była szczęśliwa, że nastrój tej nastolatki się zmienił. Od tego wydarzenia w jej sypialni minęło już paręnaście dni, podczas których dziewczyna chodziła smutna, pogrążona we własnych myślach i kursująca między błoniami, a gabinetem Minervy. Ciężko było ją zaprowadzić do dormitorium. Nie chciała spędzać tam czasu. Sama postawa tej kobiety do dziewczyny się zmieniła, a przyczynił się do tego jej przyjaciel – Albus. Kobieta pozbierała się i jej mętlik w głowie się uporządkował. Teraz dbała o Hogwart i uczniów. Jej nastawienie się diametralnie zmieniło. Częściej się uśmiechała i rzadziej złościła.

-Oczywiście. Ale obiecuje mi Pani, że spotkam się z Elin ? - zapytała Carmen wstając.
-Obiecuję. - Minerva posłała w jej stronę uśmiech.
-To … do widzenia.

Connery niepewnie zeszła ze schodów i gdy to zrobiła jeszcze szybko się obejrzała za siebie licząc, że kobieta zmieni zdanie, i pozwoli jej jednak zostać.

-Do widzenia Carmen.

Ale ta tylko się uśmiechnęła i wróciła do swojej pracy, ignorując jej obecność. Po opuszczeniu gabinetu nastolatka jeszcze chwilę stała przed zamkniętymi już drzwiami do gabinetu i analizowała to co przed chwilą się stało. W końcu całkowicie dotarło do niej, że spotka się z Elin i z szerokim uśmiechem wróciła na korytarz. Mimo tłumów pod szkołą postanowiła wyjść na zewnątrz. Budziła oczywiście nadal ciekawość wśród uczniów, ale ci już tak często widywali ją przez ostatnie dni, że jej obecność była już akceptowana, aczkolwiek nikt nie śmiał do niej podejść i zagadać. Istniała pewna bariera, której przekroczyć obydwu stronom było ciężko.

Wychodząc ze szkoły kończyło się ze spokojną i niczym nie zmąconą ciszą. Na błoniach panował gwar, ale miły dla ucha. Nieświadoma swojego uśmiechu maszerowała przed siebie. Chciała trafić nad rzeczkę przed Zakazanym Lasem i usiąść na jej ulubionym drzewie. Tam miała spokój i nikt nigdy do niej nie podchodził. Uczniowie zerkali na nią, ale szybko przeskakiwali wzrokiem do swoich rozmówców. Zobaczyli ją i wracali do swoich poprzednich czynności, tak po prostu.

Carmen, idąc i obserwując roześmianych nastolatków zauważyła pewną kameralną grupkę. Uczniowie rozmawiali cicho, za pewnie na jakiś luźny temat. Towarzystwo składało się z jednej pary, która oparta o siebie przysłuchiwała się swojemu koledze, który w pewnym momencie rzucił papierową kulkę w ich ostatniego towarzysza. Ten podniósł wzrok znad książki i spojrzał zły na kolegę, który coś mu powiedział i się zaśmiał, a za nim chłopak z dziewczyną, którzy się obejmowali. Ten czwarty rzucił coś na odczepnego do trójki i kiwając przecząco głową wrócił do swojej lektury z uśmiechem na twarzy.

Carmen minęła tę czwórkę jak najdalej nie zdradzając swojej obecności i odeszła. Oddalając się gwar cichł, aż do jej uszu nie docierały już żadne ludzkie dźwięki. Słyszała tylko szum wody, poruszane wiatrem gałęzie, śpiew ptaków i od czasu do czasu ciche pohukiwanie z Zakazanego Lasu, który jak na bardzo stary las wydawał swoje wdzięczne odgłosy. Brunetka usiadła na najniższej gałęzi i oparła się prawym bokiem o pień. Wiszące nad nią słońce grzało ją przyjemnie, więc po chwili dziewczyna musiała zdjąć swój brązowy sweterek, który narzuciła na siebie z samego rana. Teraz siedziała w białym topie i łapała ciepłe promienie słoneczne.

Po chwili zamknęła powieki, dając im odpoczynek od słońca i wsłuchiwała się w odgłosy przyrody. W jej wspomnieniach pojawił się dzień, w którym wszystkiego się dowiedziała. Widziała w nich bardzo wyraźnie swoją, dziarsko wkraczającą do jej domu, ciotkę. Promieniowała z niej tak duża pewność siebie i radość. Tego dnia nastolatka cieszyła się z jej wizyty, cieszyła się, że w domu pojawi się ktoś inny, ktoś z kim być może uda jej się w końcu porozmawiać i odciąć nieco od rodziców. Tak bardzo ją wtedy irytowali swoim zachowaniem. Nie była w stanie przypomnieć sobie dlaczego tak się działo, ale tak właśnie było, potrzebowała czyjegoś towarzystwa. I wtedy pojawiła się ona. Taka egzotyczna i szczęśliwa, nieświadoma tego jak namiesza w życiu trzech osób. Czy rodzice zrobili jej krzywdę po tym jak wywiozła ich jedyną córkę tak daleko ? Carmen martwiła się o nią, ale skoro ma dzisiaj przybyć do zamku to musiała żyć, a to wiele znaczyło dla brunetki. Tak wiele pytań chciała jej zadać i tak bardzo chciała ją spotkać, zobaczyć, dotknąć, upewnić się, że  z nią wszystko w porządku. Zapytać czy wie gdzie są jej rodzice.

-Skąd wiedziałem, że cię tu znajdę ? - usłyszała za sobą znajomy głos.
-Zapewne dlatego, że ostatnio spędzam tu dużo czasu. - uśmiechnęła się, ale nie otworzyła oczu, ciesząc się widokiem swojej ciotki.
-Komu chciało by się w taką pogodę gnić w zamku ? - Carmen poczuła, że chłopak dosiadł się obok niej. - Co tam widzisz ?
-Moją ciotkę, Elin. Tą która mi wszystko wyjawiła i pomogła tutaj dotrzeć.
-Dlaczego o niej myślisz ?
-Bo ona tutaj dzisiaj będzie.

Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała w kierunku chłopaka, który niemal stykał się z nią ciałem. Na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie jak i ciekawość, ale gdy to chwilę przemyślał i zauważył ogromny uśmiech Connery sam się uśmiechnął.

-Zobaczysz się z nią ? - zapytał.
-Tak, ale najpierw McGonagall z nią porozmawia.
-To może trochę zająć.
-Wiem, ale poczekam. - odwróciła wzrok i wpatrywała się w Las przed sobą, po chwili zmieniła temat. - Widziałam cię. Jak szłam tu.
-Tak ? Nie widziałem cię, wybacz.
-To dobrze, zależało mi na tym, żebyś mnie nie zobaczył.
-Dlaczego ?
-Siedziałeś ze znajomymi, uczyłeś się. - uśmiechnęła się pod nosem. - I uśmiechałeś. - dodała szybko po chwili i spojrzała na niego.
-No tak. - zmieszał się i teraz on wpatrywał się w widoki przed sobą.
-Powiedź mi coś więcej. - namawiała go.
-Nadal nie widzę sensu by podchodzić do egzaminów. Nie zdam ich.
-Nie o to pytałam, ale skoro o tym wspomniałeś to powiem ci, że twoja wiedza jest duża i z pewnością zdasz. Z resztą nie po to dostałeś drugą szansę, żeby ją teraz zaprzepaścić.
-Co mi z tych egzaminów ?
-Będziesz oficjalnie wyedukowanym czarodziejem. Wolnym czarodziejem.
-Papierek nie jest mi potrzebny, żeby wiedzieć, że posiadam wiedzę.
-Ale o ten papierek zawsze pytają, gdy chcesz podjąć gdzieś pracę.
-Optymistka. - uśmiechnął się do niej i chwilę patrzył na nią.
-No to teraz wracając do mojej wcześniejszej prośby. Powiedź mi coś więcej o swoich znajomych.
-Kiedyś się kolegowaliśmy, a teraz można by powiedzieć, że przygarnęli mnie do siebie. Nie to co moi wcześniejsi przyjaciele - Grabbe i Goyle. - powiedział po chwili namysłu.
-Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.- powiedziała. -  Mugolskie powiedzenie.- szybko wyjaśniła.
-Coś w tym jest, ale nie wiem czy na dłuższą metę chcieli by się ze mną przyjaźnić.
-Skoro wyciągnęli do ciebie rękę jako pierwsi to uważam, że mogą chcieć tej przyjaźni. - blondyn lekko pokiwał głową. - Jak się nazywają ?
-Ta para to Blaise i Pansy, a ten trzeci to Teodor. Być może wcześniej nie byłem z nimi często widywany, ale utrzymywaliśmy bliski kontakt, a teraz, gdy nikt nie chce mieć ze mną do czynienia oni zdecydowali inaczej.
-Cieszę się, że ich masz. W ich towarzystwie się uśmiechasz, a to bardzo ważne. - teraz to Dracon przyglądał się wpatrzonej w Las dziewczynie.
-Też mi się to podoba. - powiedział po dłuższym przemyśleniu jej słów.

Carmen uśmiechnęła się słysząc jego słowa i zamknęła oczy, licząc na ponowny widok swojej ciotki jednak się nie udało, ale wspólnie ze Ślizgonem dzieliła ciszę, odpoczywając na gałęzi drzewa.

-Pójdziesz z nami na obiad ? - zapytał po dwóch kwadransach Ślizgon.
-Z Wami ? - zapytała i na niego spojrzała.
-No tak. Ze mną, Pansy, Zabinim i Nott'em. - spojrzał na nią.
-Nie.
-Dlaczego ?
-Oni nie są gotowi, żeby mnie poznać.
-Skąd masz taką pewność ?
-A jest inaczej ?
-Pytali o ciebie.
-Pewnie uważają mnie za kogoś strasznego.
-Nie. Rodzice Notta stali w szeregach Voldemorta. Dzielimy podobne historie, a Zabini nie ma nic przeciwko Tobie.
-To i tak nie zmienia faktu, że powinnam z Wami iść na obiad do Wielkiej Sali. To wywoła zbyt wielkie poruszenie w uczniach, a przecież jest już tak dobrze.
-Powinnaś z nami pójść. Musisz coś jeść. Miejsce się dla ciebie znajdzie, a być może nikt nawet nie zauważy twojej obecności, dzisiaj nikt nie jest ubrany w szaty.

Brunetka roześmiała się na jego słowa.

-Nikt mnie nie rozpozna. Z pewnością tak będzie. - śmiała się z jego słów, a po chwili dołączył do niej blondyn.
-Nie daj się namawiać. - spojrzał na nią poważnie.
-No dobrze. - powiedziała po chwili niezbyt pewna swoich słów, ale endorfiny w jej organizmie szalały.

W sumie to zawsze chciała zjeść tam posiłek, wśród uczniów, ale ze swojego doświadczenia wiedziała, że jej pojawienie się tam może, a nawet musi, wywołać w uczniach poruszenie. Chociaż może faktycznie blondyn miał rację i uczniowie zignorują ją tak samo jak na błoniach ? Nadzieje można mieć zawsze.

-No to idziemy. - blondyn zeskoczył z gałęzi i podał brunetce pomocną dłoń, którą przyjęła i ostrożnie ześliznęła się z gałęzi, wypuściła jego dłoń i zabrała porzucony sweter z gałęzi.
-W takim razie prowadź. - uśmiechnęła się i ruszyli, po chwili dodała. - Świadomość, że moja ciotka tutaj jest i za niedługo ja się z nią spotkam bardzo mnie cieszy.
-Widzę właśnie jaka szczęśliwa dzisiaj jesteś.
-Wiesz jak się o nią bałam ? Strasznie.
-Dlaczego ?
-Bałam się, że być może moi rodzice mogli jej coś zrobić. W sumie to dzięki niej się o wszystkim dowiedziałam i ona mnie zabrała z domu. Rodzice musieli się jednak na nią wkurzyć.
-Już nie musisz się o nią martwić.
-Już nie.

Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i tak weszła razem z Draconem do Wielkiej Sali, do której cały czas wchodzili uczniowie. Faktycznie tutaj każdy był zajęty sobą i swoimi przyjaciółmi, i nikt nie zwracał uwagi na to kto wchodził na Salę. Carmen podążała za blond czupryną, bo nie wiedziała gdzie w tym tłumie ma się kierować. Po chwili nieuwagi głowa blondyna jej zniknęła, zatrzymała się i zaczęła się rozglądać, ale bez skutku. Uczniowie przechodzili obok niej zupełnie nie zainteresowani jej obecnością. Ktoś krzyczał, ktoś się zanosił śmiechem.

-Tu jesteś.

Usłyszała po chwili gdzieś obok siebie i za chwilę ktoś złapał ją za dłoń i pociągnął w prawo. Carmen rozpoznała w tej postaci Ślizgona, który prowadził ją jak się domyśliła do stołu. I faktycznie po chwili zauważyła siedzących przyjaciół Malfoya. Blaise i Pansy uśmiechali się do siebie pogrążeni w rozmowie, a Teodor czytał jakiś list.

-Znalazła się.

Dracon przywołał sobie ich uwagę, a ci jak na komendę spojrzeli na dwójkę przybyłych. Carmen uśmiechnęła się nieśmiało, a Draco już siadał na długiej ławie, przodem do przyjaciół, ale tyłem do całej Sali.

-Cześć. Fajnie cię w końcu poznać. - odezwał się Blaise, a Pansy uśmiechnęła się szeroko, jedynie Teodor zachował swój spokojny wyraz twarzy.
-Siadaj już. - pośpieszył ją Draco i brunetka usiadła obok niego.
-Was też miło poznać. - odezwała się do trójki siedzącej naprzeciw niej.
-Smok ci się chwalił, że poprawił już większość przedmiotów ? - zapytała Pansy.
-Nie. - odpowiedziała i spojrzała na blondyna, który machnął jedynie lekceważąco ramionami.
-Kto by pomyślał, że Smok taki skromny. - roześmiał się Zabini.
-Nie ma czym się chwalić. - odpowiedział Draco.
-Skoro tak dobrze ci idzie to musisz podejść do egzaminów. - Carmen spojrzała na niego, a on po chwili złapał to spojrzenie.
-Oh musisz mu to kochana wbić do głowy, bo on cały czas chodzi i tylko mówi, że mu te egzaminy nie są potrzebne. - zawtórowała Carmen Pansy.
-Nie potrzebuje żadnego papierka, żeby …
-... żeby wiedzieć, że posiadasz wiedzę. - wtrącił się siedzący do tej pory cicho Teodor. - Tak, tak. To już wszyscy słyszeli.
-I to nie raz. - dodał Blaise i wszyscy się roześmiali, włącznie z Malfoy'em.

Po chwili podano do stołu i roześmiana piątka zaczęła ucztę, rzucając od czasu jakimś tematem, który powodował uśmiech na ich twarzach. Nikt nie wypytywał Carmen o jej przeszłości, o ją samą. W pewnym momencie brunetka czuła się jakby znała tą czwórkę od zawsze, a to był ich kolejny z wielu posiłek. Tak dobrze się czuła w ich towarzystwie, że nawet nie zauważyła jak szybko ubywało najedzonych uczniów z Sali. Tylko oni wraz z garstką innych grupek zostali przy stołach. Resztki jedzenia i brudne naczynia zniknęły, a oni nadal wesoło gawędzili. Po chwili do Sali wkroczyła uśmiechnięta McGonagall i wzrokiem szukała kogoś. Carmen od razu zaciekawiła się jej postacią, ignorując tym samym rozmowę Ślizgonów. Minerva w końcu odnalazła brunetkę, a jej uśmiech się powiększył. Gestem głowy nakazała Connery podejść do siebie.

-Przepraszam. Muszę już iść. - powiedziała do znajomych i już jej nie było, szybkim krokiem dotarła do dyrektora.
-Elin na ciebie czeka.
-Gdzie ?
-Na błoniach i lepiej szybko do niej pójdź, bo jeszcze ci zniknie.

Brunetka szybko wybiegła ze szkoły i stojąc przed zamkiem zaczęła szukać swojej ciotki, która w zupełnie typowo mugolskim stroju stała obok jednej z wielkich kolumn. Jej strój wyglądał jak z okładki magazynu modowego. Krótka czupryna sterczała w każdą stronę, a duże okulary zakrywały połowę jej twarzy. Nerwowo przeskakiwała z nogi na nogę.

-Elin ! - krzyknęła dziewczyna i szybko do niej podeszła.
-Carmen. Dziecko jak dobrze cię widzieć. - ciotka ją przytuliła i po chwili wyciągnęła ją na długość ramion, by jej się przyjrzeć. - Nic ci tutaj nie zrobili ?
-Nie. A Tobie ?
-Mi ? Oczywiście, że nic mi nie zrobili.

Carmen zdała sobie sprawę, że źle sformułowała pytanie. Nie chodziło jej o McGonagall, a o jej rodziców.

-Kto by pomyślał, że moja noga postanie w murach tego zamku ? Gdyby tu nie chodziło o ciebie to w życiu by mi przez głowę nie przeszła myśl by się tu pojawiać. Chodźmy może gdzieś w ustronne miejsce, w którym będziemy mogły porozmawiać, bo szczerze powiedziawszy wolałabym szybko wracać.
-D-dobrze. Wiem gdzie możemy pójść.
-Byle jak najdalej od tych ciekawskich oczu. - Elin wskazała palcem na uczniów, którzy po obiedzie zajęli swoje wcześniejsze miejsca na błoniach.
-To się da zrobić. - Carmen ruszyła, a przy jej boku jej ciotka.
-Kto by się spodziewał, że tu tak zielono. - żachnęła się kobieta.
-Jest tu nawet jezioro.
-Wzgórza, jezioro i co jeszcze ?
-Zakazany Las. - i faktycznie ich oczom ukazał się jego ogrom.
-Fiu fiu fiu. - Elin zatrzymała się na chwilę i zdjęła okulary na połowę nosa, by zobaczyć drzewostan. - Jedyna ciekawa dla mnie atrakcja tutaj.
-Wstęp jest zakazany.
-Sama nazwa na to wskazuje, ale zawsze zabrania się najlepszych rzeczy. - i ponownie ruszyła przed siebie. - Ten Las nie jest dla tych laików. - w powietrzu wykonała dłonią ruch, który miał wskazać, że chodzi jej o młodych czarodziejów. - W sumie to mam okazję, żeby go zobaczyć. Pierwszą i ostatnią.
-Chcesz tam wejść ?
-Chciałabym, ale bardziej chcę wrócić do domu, a jak wykonam jakiś gwałtowny ruch to ta cała McDonald wyśle mnie do Azkabanu.
-McGonagall. - poprawiła ją nastolatka.
-Kto to ?
-Dyrektor Hogwartu.
-No to mówię przecież. - jej ciotka się zaniosła i zamilkła.
-To tu.
-Ta gałąź ? Na Salazara ta szkoła potrzebuje dofinansowania. I to szybko. Ale lepsze to niż ten zamek. Może uda mi się wypatrzeć w Lesie jakieś stworzenie.
-Mi się nie udało.
-Być może nie potrafisz patrzeć. - Elin zdjęła okulary i zaczęła przeczesywać wzrokiem Las.
-Co się działo po moim wyjeździe ? - Carmen zadała męczące ją od dłuższego czasu pytanie.
-Twoi starzy się wkurzyli, ale bardziej byli zamroczeni twoim zniknięciem. Kłócili się. I to jak ! Zaczęła się gra „Co by było gdyby” i wszelkie spekulacje poszły w ruch. Oh, istny dom wariatów. - zaśmiała się krótko.
-Kłócili się ?
-Tak. Jedno na drugiego zwalało winę twojego zniknięcia. Kłócili się o to, że powinni ci byli powiedzieć o wszystkim.
-A co się działo z Tobą ?
-Ze mną ? - zapytała, a dziewczyna pokiwała pozytywnie głową. - Nic. Jak zniknęłaś to pokręciłam się nieco po ulicach i wróciłam do siebie.
-Rodzice się do ciebie odzywali ?
-Oczywiście. Chcieli wiedzieć gdzie jesteś.
-I co im powiedziałaś.
-Prawdę, że chciałaś dostać się do Hogwartu i dowiedzieć się prawdy, bo ja ci jej nie udzieliłam, bo jej nie znałam.
-Nie zrobili ci krzywdy ?
-Nie. Co jak co, ale moja siostra nie umiałaby podnieść na mnie różdżkę, a twój ojciec jest jej bardzo oddany i lojalny.

Carmen zamilkła na chwilę, ciesząc się, że Elin nic się nie stało.

-A wiesz gdzie oni teraz są ? - zapytała po chwili.
-Ta cała Macolda też się o to mnie pytała, ale nie wiem gdzie oni są. Oh. - zobaczyła minę swojej siostrzenicy. - Nie martw się o nich. Twoja matka i ojciec sztukę znikania mają opanowaną do perfekcji. Potrafią jednocześnie szukać i być nieuchwytnym dla innych. Zawsze tak było. Ta dwójka ma dar do tego. Nie ma czym się zamartwiać.
-A … - dziewczyna zamilkła nie wiedząc czy powinna była zadawać to pytanie, ale postanowiła spróbować. - A czy wiesz o kimś imieniem Hielo ?
-Hielo ? - zapytała. - Kto nosi takie idiotycznie imię ? - zaśmiała się.
-A jakiś przyjaciel rodziców z czasów ich młodości ? - ciotka nadal nie kojarzyła faktów. - Opalona skóra, uroda śródziemnomorska, wysoki, brunet ?
-Nie. Ale brzmi smakowicie i jeżeli twoi starzy mieli tak przystojnego znajomego to jestem zła na nich, że mnie z nim nie poznali. - uśmiechnęła się.
-Elin skup się. Rodzice nie mieli jakiegoś wspólnego dobrego przyjaciela ? - nastolatkę zaczęło denerwować lekkomyślne podejście ciotki.
-Carmen. - kobieta spojrzała na nią. - Być może ktoś taki był, ale tak jak mówiłam, twoi rodzice posiadają dar znikania i ukrywania się. Powinnaś wiedzieć, że twoja matka jako pierwotna włada ogromną mocą. Jest tak od pokoleń w naszej rodzinie. Zawsze pierwotne dziecko jest silniejsze od pozostałego rodzeństwa. Nasi rodzice zawsze poświęcali Avie więcej uwagi, ja zawsze byłam w jej cieniu. Mogłam marzyć o jej sile i gdy większość rodzeństw zawsze ze sobą konkurowały ja utrzymywałam bardzo dobry kontakt z twoja matką. Nigdy nie zazdrościłam jej potęgi, a ona nigdy nie dawała mi do tego powodów. Nigdy nie miałam do niej żalu za to, że to jej rodzice zwracali całą swoją uwagę, że to o niej mówiło się na rodzinnych spotkaniach. Wtedy kiedy się widziałyśmy to zawsze sobie pomagałyśmy, ale powinnaś wiedzieć, że twoja matka często, i już w młodym wieku, znikała na długi czas. W czasie dorastania rzadko ją widywałam. Więc nawet jak miała jakiegoś bliskiego przyjaciela to go nie znam.
-A na weselu rodziców ? Nie kojarzysz nikogo takiego ?
-Kochanie to było tak dawno temu. - zaśmiała się smutno i zamilkła.

Czy to możliwie, żeby jej rodzice, aż tak dobrze ukrywali swoje życie ? Czy ciotki nie zainteresował na weselu tajemniczy gość o egzotycznej urodzie ? Czy ona w ogóle była na ich weselu ?

-Nie mam ci nic więcej do powiedzenia Carmen. Życie twojej matki zawsze było przykryte tajemnicą. Nie pomogę ci, choć bardzo bym chciała. - spojrzała na nią. - Rodzice wyrządzili ci okropną krzywdę. - zaczęła się zbierać do odejścia.
-Co masz na myśli ? - zapytała szybko nastolatka.
-Pierwotni władają ogromną siłą. Mówiłam ci już. Jesteś ich jedyną córką, a moc twojej matki jest niewyobrażalnie duża, więc twoja jest równie mocna lub nawet silniejsza, ale oni ci jej zakazali. Potężna moc jaką władasz i to bardzo nieumiejętnie może cię kiedyś zabić. Rodzice wyrządzili ci okropną krzywdę nie ucząc cię jej opanowania i ujarzmienia. Gdyby to moi rodzice widzieli to by ponownie umarli. Chociaż i tak już tańczą w trumnach na wieść, że tutaj jesteśmy. Czarnoksiężnicy nie powinni nigdy się pojawić w Hogwarcie, a tym bardziej nie z ich własnej woli Carmen. Ściągasz na siebie gniew przodków. Nawet nie wiesz w jak okropnej sytuacji się znalazłaś.

Elin spojrzała w kierunku Zakazanego Lasu po raz ostatni.

-Przed nami za tym szerokim drzewem stoi jednorożec. Trzeba umieć patrzeć, Carmen.

Faktycznie przy dokładniejszym przyjrzeniu można było zauważyć posturę pięknego jednorożca. Może Carmen jednak nie umiała patrzeć. Miała oczy, ale nie umiała z nich korzystać. Tak samo z jej magią. Czyli w jej ciele są ogromne pokłady mocy, może nawet większe od tych należących do jej matki. Wszyscy naokoło mówią jak silną czarownicą jest jej matka, ale ona tego nie rozumie. Jak ma to zrozumieć jak nigdy nie miała styczności z magią ?

-Chcę już wracać do domu Carmen. To nie jest moje miejsce.
-Odprowadzić cię ?
-Nie chcesz wrócić ze mną ? - zapytała zaskoczona.
-Nie wydaje mi się, żebym miała gdzie pójść. Nie mam domu.
-Hogwart tym bardziej nie jest miejscem dla ciebie.
-Chyba wolę tu zostać.
-Co ty zamierzasz zrobić ? Oni będą cię tu przetrzymywać do końca twojego życia. Nie wypuszczą cię teraz od tak. Masz jedyną okazję, żeby ze mną wrócić.
-Nie chcę wracać.
-Co ty masz w głowie dziewczyno ? Drugiej szansy nie będziesz miała. Rozumiesz ? - ciotka spojrzała na nią znad okularów przeciwsłonecznych.
-Tak. - odpowiedziała hardo patrząc w jej oczy.

W głowie Elin toczyła się walka. Nigdy nie miała dobrego kontaktu z siostrzenicą, nigdy w sumie z nią nie rozmawiała, nie wiedziała jak zając się dzieckiem, a gdy podrosła, Ava z Nicholasem często kazali jej iść do swojego pokoju na czas wizyty ciotki. Nie mogła jej mówić co ma robić, ale i nie czuła jakiejś odpowiedzialności za jej życie. Nie jest jej matką. Dlatego pomogła jej dostać się do Hogwartu i dlatego teraz również da jej wolną rękę.

-W takim razie uważaj tutaj na siebie. Próbowałam. - powiedziała i ponownie nasuwając okulary ruszyła w kierunku zamku, a za nią Carmen.
-Odezwiesz się czasem ? - zapytała nastolatka.
-Mam wysłać do ciebie sowę z listem ? Tutaj ?! Do Hogwartu ?!
-Tak tylko pytałam. - nastolatka spuściła wzrok.
-Kochanie nie chodzi, że nie chcę utrzymywać z Tobą kontaktu, ale czarnoksiężnicy jak ich sowy nie mają tutaj wstępu. Zamek jest silnie strzeżony, szczególnie po tej całej Bitwie. Zajęłabym się Tobą jeżeli tylko zechciałabyś stąd się wyrwać, ale skoro chcesz tu zostać to nie jestem ci w stanie już pomóc. Masz jeszcze czas zmienić zdanie.
-Nie zmienię go.
-W takim razie nasz kontakt urywa się w tym momencie.

Kobiety weszły do zamku w tym samym czasie, gdy zza zakrętu wyszła Minerva.

-Potrzebujecie jeszcze czasu ? - zapytała zmierzając w ich stronę.
-Chcę wrócić do domu. - odpowiedziała Elin.
-W takim razie zapraszam do swojego gabinetu.

Elin odwróciła się do swojej siostrzenicy, szukając w jej oczach chęci powrotu, ale tego w nich nie znalazła. Był w nich upór do robienia rzeczy po swojemu.

-Jeśli jednak byś się zdecydowała to zawsze możesz do mnie przyjechać. Zawsze.
-Dobrze.
-Do widzenia Carmen.
-Do widzenia Elin.

Kobiety patrzyły przez chwilę na siebie po czym Elin energicznie się odwróciła i ruszyła przed siebie. Nie obejrzała się za siebie. Nie pomachała Carmen, nie przytuliła jej. Zniknęła. Już na zawsze.


↓ ↓ ↓

Hej :)
Elin żyje i ma się dobrze, a Carmen kamień spadł z serca. Ale gdzie są jej rodzice ?
Już kolejny piątek zapomniałam dodać rozdziału, mimo że mam go naszykowanego od ponad dwóch tygodni :D
Do następnego ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz