piątek, 27 listopada 2015

Rozdział 12.

Jak to się stało, że Carmen w swoim największym strachu odnalazła pomoc, nie umiała racjonalnie wyjaśnić. Na dźwięk jego pełnego imienia i nazwiska krew zatrzymała się w jej żyłach, a w głowie zaszumiało i zakręciło się. Jednak, gdy on chciał wyjść, dając jej spokój i bezpieczeństwo, ona go zatrzymała. Czy już tak źle z nią było, że chciała zawrzeć pakt z diabłem ? Ona sama nie wiedziała co o tym myśleć. Pogubiła się. Chciała poznać prawdę. Długie tygodnie jakie spędziła w zamku nie były owocne. W zasadzie to więcej dowiedziała się tego dnia od Dracona, który opowiadał jej o szkole. Tak po prostu, bezinteresownie. McGonagall nie było na to stać. Jego owszem. Był straszny, niebezpieczny i co najważniejsze nieokrzesany. Mimo wszystko Carmen znalazła w nim ziarenko pomocy, które chciała zasiać i wyciągnąć na światło dzienne, pozwalając mu rosnąć.

Na zewnątrz zrobiło się ciemno. Jedynym źródłem światła w salonie były płomienie w kominku, które wesoło trzaskały. Oprócz tego w salonie słychać było czyiś rytmiczny oddech oznaczający, że jego właściciel śpi. Carmen spojrzała w prawo. Na wyczarowanym łóżku spał Dracon. Jego twarz podczas snu była taka niewinna, taka spokojna, ale i pełna cierpienia, które przeżył w swoim życiu. Smutek emanował od niego falami tak szerokimi, że czuć było w powietrzu jego siłę. Carmen grzała dłonie, trzymając ciepły kubek pełny smacznej herbaty. Siedziała na kanapie już od paru godzin. Jej mózg dostał kolejne informacje do przetrawienie, więc nie mogła zasnąć, a tak bardzo by chciała. Jej zbolały kręgosłup krzyczał z bólu, ale ona to ignorowała, bo tak było po prostu łatwiej.

Gdy niebo ubrały jasne gwiazdy, a trzymany kubek był już od dawna pusty, Connery wstała i po jej kościach przebiegł nieprzyjemny ból. Rozprostowała je powoli i spacerkiem ruszyła do sypialni, a stamtąd od razu do łazienki. Napuściła wody do wanny i zanurzyła się ciesząc się tą drobną chwilą relaksu. Mięśnie rozluźniły się, a gdy oczy dziewczyny zaczynały się robić ciężkie szybko wyszła, osuszyła się, nałożyła ciepłą piżamę i przeniosła się do sypialni. Tam szybko ulokowała się na łóżku i zakopała się pod kołdrą po czym bez problemu zasnęła na bardzo długie godziny twardego snu.

* * *

Draco niepewnie stąpał po znajomej powierzchni miękkich schodów. Coś mu w nich nie pasowało, coś nie grało, ale chłopak jeszcze nie wiedział co. Piął się na górę ciągnięty przez nieopisaną pokusę, którą musiał zaspokoić. Im był bliżej końca schodów tym bardziej odczuwał narastające w jego mięśniach napięcie. Niepokój rósł, a jego ciekawość powoli zostawała zaspokojona. U szczytu schodów zatrzymał się, nasłuchując panujących na piętrze odgłosów. Nagle drzwi do jednego z pokoi po prawej stronie otworzyły się z hukiem, a po sekundzie to samo wydarzyło się po lewej stronie. Ciało Dracona spięło się momentalnie dłoń powędrowała do tylnej kieszeni jeansów w poszukiwaniu różdżki, której tam nie było, nogi zniosły go o stopień niżej. Po chwili z pokoi wyszła dobrze znana mu para. Dwójka dostojnych czarodziei ubrana od czubka głowy po same stopy w czarne jak nocy szaty. Twarze blade, wykrzywione bólem i urazą. W oczach czaiła się hańba, gdy tak na niego spoglądali.
-Spójrz, moja droga żono, kogo moje oczy widzą.
-Widzę, mój mężu.
-Czyż to nie nasz – zrobił pauzę, patrząc z pogardą prosto w oczy szarookiego. - syn. - wypluł z siebie.
-Lucjuszu, my nie mamy już syna. - Narcyza położyła swoją chudą i żylastą dłoń na wątłym ramieniu byłego Śmierciożercy.

Draco poderwał się do pozycji siedzącej zalany potem z nienaturalnie szybko bijącym sercem. Zaczął nerwowo się rozglądać po obcym dla jego oczu pomieszczeniem, a dłoń szybko odnalazła różdżkę. Głęboki wdech. Blondyn zdał sobie sprawę z tego co się wydarzyło.

-To tylko sen, głupcze. - warknął i opadł na poduszki nadal trzymając różdżkę.

Dłuższą chwilę leżał na wznak, analizując swój sen. Dochodząc na końcu do wniosku, że jest synem Narcyzy Malfoy z domu Black oraz Lucjusza Malfoy'a czy oni tego chcą, czy nie. Otrząsnął się z niedowierzania i jednym ruchem różdżki odsłonił ciężkie zasłony w oknie, żałując tego już po chwili, gdyż zalała go fala ciepłego i jaskrawego słońca. Jak na złość dzisiaj była piękna pogoda. Spojrzał szybko na zegarek. Pora obiadowa już jakiś czas temu minęła. Musiał być potwornie zmęczony skoro tak długo spał nigdy mu nic podobnego nie przytrafiło.

W dormitorium panowała grobowa cisza, a więc jego właścicielka spała, bo z całą pewnością nie udało jej się wyjść. Dracon zastosował najlepsze, czarnomagiczne zaklęcia, zabezpieczając prywatność sobie i Connery. Nikt nie jest w stanie ich złamać oczywiście, pomijając zdolnego Ślizgona.

Malfoy ponownie machnął różdżką, a okno powoli się otworzyło, wpuszczając do środka powiew świeżego powietrza, którego brakowało Draconowi. Chłopak wyprostował nogi, po czym postawił je na chłodnej drewnianej podłodze. Machnął ręką w kierunku łóżka, które momentalnie zniknęło, a pokój od razu zyskał na rozmiarze. W piżamie podszedł do otwartego okna. Błonia były pełne. Swoją stroną dziewczyna ma doskonały widok z okna - przemknęła mu taka myśl. Przeciągnął się leniwie, powodując chrzęst kości w jego ciele, które automatycznie się przestawiły w nowe, odpowiednie miejsca. Cztery ruchy szyją, wyprost złączonych dłoni i już wszystkie kości zostały udobruchane. Słychać było śpiew ptaków latających przed oknem oraz cichy pomruk osób z dołu. Tu faktycznie było wysoko.

Malfoy zastanawiał się czy Carmen śpi w swojej sypialni, co było raczej śmieszne i głupie niż mądre, bo gdzie by miała spać jak nie w swoim łóżku ? Ale jak tu się przedostać do  łazienki nie przechodząc przez jej sypialnie ? Teleportacja nie wchodziła w grę, bo co jeżeli dziewczyna korzysta z łazienki ? W sumie to mógłby sprawdzić czy śpi, ale wtedy równie dobrze mógłby wejść i normalnie przejść do łazienki. Na Merlina, nad czym on się zastanawia ?!

Pewnym krokiem ruszył ku drzwiom jej sypialni, najciszej jak się dało przekręcił klamkę i pchnął drzwi, wsadzając głowę w jej komnatę. Było ciemno co było zasługą zasłoniętych zasłon.

-Lumos.

Szepnął, a z końca jego różdżki błysnęło zgaszone światło pozwalające mu na bezpieczną drogę do łazienki bez budzenia dziewczyny. Zamknął za sobą drzwi do sypialni, zamykając dostęp światła z salonu i ruszył w znanym sobie kierunku. Słyszał równomierny oddech Connery co go udobruchało, bo jednak potrafił zachowywać się cicho. Jeszcze ciszej zamknął za sobą drzwi od łazienki.

-Lumos Maxima.

Szepnął, a wnętrze wypełniło się przyjemnym światłem. Parę ruchów różdżki i z kurka wypływa ciepła woda, zapełniając wannę, w której za sprawą olejków i płynów zaczyna się tworzyć piana. W pomieszczeniu zaczęło się robić przyjemnie ciepło.

-Colloportus.

I po chwili słychać dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Pełna prywatność. Wczorajsze zrezygnowanie z kąpieli jest dzisiaj zupełnie do wykonania tym bardziej, że Connery pośpi jeszcze długi czas. Bynajmniej tak uznał Blondyn.

Ciepła woda przyjemnie rozluźniła jeszcze nieco zmęczone mięśnie, a zawarte w niej olejki pobudziły w nim dobre samopoczucie. Mógłby spędzić tak cały dzień, a raczej jego część, lecz burczenie w brzuchu zaczynało się robić coraz bardziej nieznośne. Spłukał z siebie resztki piany i wyciągnął korek, wypuszczając wodę. Wytarł się w miękki ręcznik. Przywołał do siebie ubrania i szybko je na siebie nałożył. Przeczesał wilgotne włosy, po czym tą samą dłonią przetarł zaparowane lustro. Po spojrzeniu na swojej odbicie stwierdził, że dzisiaj prezentuje się już znacznie lepiej niż ostatni raz, gdy na siebie patrzył. Jeszcze nieco przytyje i nadal będzie powodował omdlenia młodych czarownic. Uśmiechnął się na tę myśl i otworzył okno w łazience, wypuszczając panujący w łazience gorąc.

-Alohomora.

Zamek na nowo zabrzęczał cicho.

-Nox Maxima.

Pogrążył łazienkę w ciemności, lecz nie całkowitej, gdyż okno nadal było otwarte.

-Lumos.

Wierzchołek różdżki zabłysnął, a Ślizgon jak wąż prześlizgnął się pokonując tę samą drogę co wcześniej zadowolony ze swoich cichych ruchów. W salonie pachniało wiosną i było przyjemnie ciepło. Kominek jak to w Hogwardzie palił się dając przyjemne dla ucha efekty.

-Gburze.

Mruknął zniesmaczony, a brzydki skrzat za chwilę zmaterializował się u jego boku, kłaniając się do podłogi.

-Witam Paniczu. Czym mogę służyć ?

Zapytał, a Draco na dźwięk jego głosu skrzywił się jak po zjedzeniu cytryny. Skrzat tego nie widział, bo nadal zgięty wpół wpatrywał się w podłogę.

-Przygotuj posiłek dla dwóch osób. Ale konkretny. Jesteśmy głodni.

Ostatnie zdanie niemal warknął, czując wzbierającą irytację do skrzata. Nigdy za nimi nie przepadał, ale tego to już otwarcie nienawidził, szczególnie teraz, gdy był głodny.

-Oczywiście Paniczu. Gbur postara się wykonać powierzone mu zadanie jak najlepiej. Gbur potrafi.
-Świetnie. W takim razie znikaj je wypełniać.

Trzask oznajmił czarodziejowi, że Skrzat zniknął, gdyż od chwili już mu się nie przyglądał. Nie takie rzeczy chce się widzieć po przebudzeniu. W oczekiwaniu na posiłek Malfoy postanowił przejrzeć biblioteczkę Connery, stwierdzając po jej zasobach, że jest biedna i ewidentnie wybierana przez kogoś kto chcę swoją postać postawić w dobrym świetle, a prawdziwa historia zostaje wepchnięta pod dywan. Westchnął zdegustowany, odkładając tom na książki, bo trzymany przez niego zbiór był za duży by wsadzić go między książki. W tym samym czasie za jego plecami zmaterializował się Gbur, robiąc przy tym nieznośny hałas. Draco aż zakrył uszy dłońmi.

-Coś ty najlepszego zrobił ?!

Krzyknął poddenerwowany, ignorując chęci bycia cicho, by nie zbudzić Connery, ale po takiej arii operowej w wykonaniu tego niemądrego skrzata dziewczyna z całą pewnością się zbudziła. Gniew jaki pałał do skrzata jeszcze bardziej wzrósł. Jak mógł podczas materializacji się potknąć i wyrzucić wszystkie tace w powietrze ? Co za nieodpowiedzialne stworzenie !

-Gbur przeprasza. Gbur wszystko posprząta.

Paplał znowu ze wzrokiem wbitym w podłogę. Parę jego ruchów i jedzenie zniknęło z dywanu, a razem z nim powstałe plamy.

-Masz to posprzątać, bo jak zauważę choć jedną plamkę na tym zabytkowym dywanie to obiecuję, że powieszę cię na wieży za to twoje sflaczałe i owłosione uszy tak, że naciągną ci się do takiej długości, że będziesz się nimi wycierać po swoim śmierdzącym zad...
-Panie Malfoy !

Draco odwrócił się, zdając sobie sprawę, że przeszedł pół długości salonu, by krzyczeć na skrzata. Za sobą zauważył jeszcze zaspaną, ale z ognikami w oczach, Connery ubraną w strój do spania.

-Wystarczy, nie uważa Pan ?

Chciała być poważna i groźna, ale prawdę mówiąc rozbawił ją widok rozwścieczonego Dracona wydzierającego się na skrzata. Który swoją drogą  miał głęboko we wspomnianym zadku skargi młodego czarodzieja, ale wypełniał swoje obowiązku bez zarzutu. W sumie to ta scena była bardzo śmieszna, a Blondyn w ciemnym stroju i w blasku Słońca wyglądał bardzo dostojnie, poważnie i starzej niż wskazywałby na to jego wiek. Całość wyglądała bardzo zabawnie, więc na koniec wypowiedzi jej i tak drżące już kąciki powędrowały mimochodem ku górze.

-Oczywiście.

Na jego twarzy gniew i złość oraz zaskoczenie zamieniły miejsce rozbawieniu.

-Gburze przeproś panienkę za swoje naganne zachowanie i fakt, że zbudziłeś ją z regenerującego snu, a później przynieś nam, teraz bez żadnych atrakcji, jedzenie. Jeśli łaska. - dodał ledwo powstrzymując śmiech.
-Gbur serdecznie przeprasza za powstały harmider, który Gbur wyrządził.

Powiedział nadal zgięty wpół. Ciekawe czy on kiedykolwiek podnosi się z tej pozycji ? Zamyślił się Blondyn, a w tym czasie Skrzat zdążył już zniknąć.

-Nad czym tak dumasz ? - Draco podniósł zdziwiony wzrok na Connery i z uśmiechem na ustach odpowiedział :
-Same głupoty. Ten prostak cię pewnie zbudził tym rabanem.
-Nic nie szkodzi, a następnym razem zważałabym na słownictwo. - uśmiechnęła się promiennie uraczona zabawną atmosferą dostojności w tej porannej, a raczej obiadowej, gadce szmatce.
-Oczywiście. - skłonił się do pasa i oboje parsknęli śmiechem.

Szybko pojawił się Gbur, tym razem cicho rozstawił przykryte misy z jedzeniem i bez słowa zniknął.

-Pachnie smakowicie. - skomentowała dziewczyna.
-Poczekam na ciebie.
-Nie musisz.
-Nie będę jadł sam. No weź przestań.
-W takim razie zaraz wracam.

I już zniknęła. Dracon w tym czasie roześmiał się cicho pod nosem z tej całej sytuacji i podszedł do stołu, sprawdzając czy faktycznie wszystko jest czyste, bo z całą pewnością był skory do wypełnienia danego słowa. Był jednak niemiło zaskoczony, widząc czystość na podłodze. Korciło go, żeby sprawdzić co kryją tajemnicze miski. Kuszony zapachem obawiał się, że gdy tylko uchyli chodź jedną z mis to rzuci się na nią bez opamiętania, więc powstrzymując się, w czym był dobry, rozstawił zastawę czego oczywiście nie zdążył zrobić wystraszony skrzat. W sumie miski zajmowały tyle miejsca, że nie było miejsca na talerze i dodatkowe miejsce na stole, więc Draco powiększył stół i na jego końcach pojawiły się wygodne krzesła. Teraz wszystko się zmieściło. Nawet wyczarowany bukiet wiosennych kwiatków. Gdy ostatnie półmiski znajdywały swoje miejsce na stole w salonie pojawiła się Carmen, podwijając za długie rękawy swojej szarej bluzy.

-O jej. - przystanęła na moment, a jej śmieszny kok zachybotał się pod wpływem tej nagłej zmiany tempa.
-Teraz się wszystko mieści. - wytłumaczył, a po sile jej spojrzenia dodał – Po obiedzie wszystko wróci do swoich rozmiarów.
-W takim razie jedźmy, bo jestem potwornie głodna. - na nowo zaczęła iść w kierunku stołu.
-To świetnie, bo ja również.

Za pomocą różdżki odsunął jej krzesło i ją przysunął do stołu, po czym sam usiadł. Wymienili się uprzejmymi uśmiechami, Carmen zabarwionego nieco zaskoczeniem, a Dracona satysfakcją i rozbawieniem.

-Smacznego, panno Connery.
-Nawzajem panie Malfoy.

Spojrzeli na siebie rozbawieni, a sztućce poszły w ruch i tak przez kolejne pół godziny. Przez cały posiłek wymieniali się uprzejmościami nazywając siebie per Pan i per Pani co zawsze powodowało na ich twarzach uśmiech. Niestety wszystko co dobre kiedyś musiało się skończyć. Gbur zabrał puste naczynia i bez słowa zniknął, a tymczasem Malfoy z rękoma na stole spojrzał zupełnie poważnie na rozluźnioną Connery i zapytał.

-Jesteś pewna tego co robisz ?

Ton jego głosu mówił, że nie żartuje i jego pytanie jest ważne. Carmen nie musiała pytać o co mu chodzi, bo od razu po zmianie jego zachowania zrozumiała o co mu chodzi. Nieco się pesząc opuściła dłonie na kolana, bawiąc się materiałem bluzy. Onieśmielona i w pewnym sensie zagubiona w swoim akcie desperacji, z poprzedniego wieczora, nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.

-Niczego nie jestem pewna.

Szepnęła, ale Dracon przechwycił jej słowa. W tym samym czasie zrozumiał jak ciężko jest tej dziewczynie. Współczuł jej i to było bardzo szczere. Chciał jej pomóc, ale zupełnie nie wiedział jak i jaka miała by być jego rola w tym wszystkim. Skąd miał wiedzieć kim ona jest ? Owszem kojarzył jej nazwisko, ale nie mógł sobie przypomnieć niczego na jej temat. W młodym dzieciństwie często słyszał to nazwisko, ale nie przypominał sobie niczego co mogłoby pomóc w sprawie. Pamiętał tylko, że przez jego dom przewijało się wielu czarodziei, którzy szeptali między sobą różne rzeczy i jedną z tych rzeczy było jej nazwisko. Jednak z czasem to się urwało, jakby wszystkim wyleciało z głowy szeptanie między sobą na korytarzach. Co zapewne było jakimś rozporządzeniem jego ojca, bo ten zaczął dostawać od swojego pierworodnego i jedynego dziedzica dziwne pytania, na które nie chciał odpowiadać. I tak, z dnia na dzień, przestano dyskutować na korytarzach, a spotkania odbywało się już jedynie za zamkniętymi drzwiami sali ojca, do której nikt nie miał wstępu, oprócz gości Lucjusza, oczywiście.

-Pomogę ci.

Odezwał się głosem pełnym determinacji i stanowczości, a Carmen podniosła zaskoczony wzrok na jego postać. Zupełne przeciwieństwo jej w tym momencie. Ona skulona i niepewna, a on zdecydowany, władczy. Odnalazła w tym blondynie swoją siłę na walkę o swoją prawdę.

-Pomogę nawet jeżeli miałaby to być ostania rzecz jaką zrobię w życiu.

Powiedział to w sposób, którego się nie podważało. Tak powiedział, więc tak miało być i Connery to doskonale wyczuła. W środku podskakiwała i cieszyła się jak małe dziecko, ale na zewnątrz nie była w stanie nawet wstać. Malfoy, odkąd dowiedziała się o jego prawdziwej tożsamości, budził w niej strach i respekt, więc i teraz nie miała odwagi niczego zrobić. Patrzyła na niego, ciesząc się, że znalazła w nim w końcu kogoś skorego do pomocy. Dostrzegła również, że to co nas przeraża może okazać się pomocne, a ludzie się zmieniają. Już od tylu tygodni była zdana tylko i wyłącznie na siebie, że ta nagła oznaka jakiejś szansy i chęci pomocy od innej osoby była wręcz niewyobrażalna. Jeszcze w to nie wierzyła.


↓ ↓ ↓

Hej ;)
Może nie powinnam była tego pisać, ale nie jestem zadowolona z tego rozdziału :/
Do piątku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz