piątek, 20 listopada 2015

Rozdział 11.

Był pierwszy dzień zajęć po powrocie do Hogwartu z ferii świątecznych. Uczniowie żywo rozmawiali, gestykulowali i śmiali się przy swoich stołach, ale dla jednego z nich nie istniało nic oprócz palącego ognia w sercu, poczucia niesprawiedliwości w głowie i ogólnego odrzucenia od społeczeństwa. Jak można skrzywdzić tak człowieka, który w swoim życiu już tak wiele przecierpiał ? Czy oni myślą, że on jest ze stali ? Pobawią się nim i sprowadzą go do takiego stanu, w którym on sam się podda i odejdzie ? Czy o to im głównie chodziło, dając mu tę cholerną drugą szansę ?

Wczoraj po przyjeździe Draco nie zamienił z nikim choćby słowa. McGonagall chciała do niego podejść, wiedział co chciała mu powiedzieć, a raczej się domyślał. Ale gdy tylko ta znalazła się w zasięgu ręki i wymówiła jego imię, on odszedł bez słowa, dając jej jasno do zrozumienia, że nie będzie rozmawiał z osobą, której nie darzy szacunkiem.

W nocy nie spał. Bał się koszmarów, które mogły się pojawić. Nie jadł już drugi dzień. Wyglądał i czuł się koszmarnie. Jego plany o Rumunii nagle zniknęły, on sam najchętniej by zniknął. Tak jak i teraz. Zobaczył, że McGonagall zeszła z podwyższenia i kieruje się w jego stronę. Zwróciła uwagę tylko garstki uczniów, którzy szybko wrócili do swoich poprzednich czynności. Draco chciał wstać i odejść, ale nie miał na to zwyczajnie siły, ale wykrzesał jej na tyle, by mocniej chwycić własną różdżkę. Gdy dyrektor była już przy jego stole, Malfoy postanowił za wszelką cenę wstać. Wiedział jak zabić i obawiał się, że jest to w stanie zrobić McGonagall. Nie chciał tego robić, choć wiedział, że powinien.

-Draco.

Zawołała go, ale on ją zignorował i powoli, noga za nogą, kierował się do wyjścia. Był słaby, fizycznie i psychicznie. Nie miał gdzie się udać. Nie miał jak uciec z zamku, a wczoraj nie był w stanie racjonalnie myśleć, więc wsiadł do tego przeklętego pociągu, który go tutaj przywiózł. Teraz tego szczerze żałował.

-Draco musimy porozmawiać.

Poczuł na swoim ramieniu jej zimną, kościstą dłoń z długimi palcami. Gwałtownie odwrócił się w jej stronę, zrzucając jej dłoń, która opadła bezwładnie. Uczniowie Slytherinu ukradkiem na ich spoglądali, a ci obok których stali odsuwali się od Dracona jak od najgorszej zarazy.

-Teraz ? - wychrypiał Draco, wymawiając swoje pierwsze słowo od dawna. - Teraz chce Pani rozmawiać ? Dlaczego nie wtedy kiedy ja o to prosiłem ?

Łzy cisnęły mu się do oczu tak samo jak na usta cisnęły się słowa zaklęcia uśmiercającego. Chciał sprawić jej ból zbliżony do tego jaki on odczuwał, ale nawet najgorsza klątwa nie oddałaby jego cierpienia.

-Draco sytuacja jest poważna, a ty nie możesz być w tej sytuacji sam. Muszę ci pomóc …
-Nie potrzebuje twojej pomocy ty stara, kłamliwa wiedźmo ! - wykrzyknął, skupiając na sobie uwagę większej części Wielkiej Sali, a pojedyncza, słona łza spłynęła mu wolno po policzku.
-Draconie rozumiem twój żal, smutek i złość.
-Nic nie rozumiesz !
-Musimy zachować spokój, złość nic tutaj nie pomoże.

Dracona irytowała jej pełna spokoju postawa. Emanowała takim spokojem, który jeszcze bardziej denerwował blondyna, powodując w nim jeszcze większe wybuchy złości i żalu do jej osoby.

-A co ma mi teraz pomóc ?! Wiedziałaś o wszystkim od samego początku ! Dlatego mi nic nie mówiłaś, dlatego cały czas mnie zbywałaś jakimiś pierdołami ! Jesteś tchórzem i nie potrafisz stanąć prawdą w oczy ! Za kogo ty się uważasz ?!

Ryk Dracona wypełnił całą Salę. Nauczyciele poderwali się z miejsc, oceniając sytuację z różdżkami w pogotowiu. Harry, Ron i Hermiona spojrzeli na siebie zdezorientowani. Nie wiedzieli o co chodzi, ale wiedzieli, że Malfoy jest wściekły na McGonagall i to na śmierć. Oni również byli gotowi obronić swoją dyrektor.

-Owszem. Wiedziałam o wszystkim. Nie mówiliśmy ci prawdy, bo baliśmy się twojego wybuchu złości. Sądziliśmy razem z Ministerstwem, że przekazanie ci tych strasznych informacji ze znacznym opóźnieniem pomoże ci się uporać z tak wielką stratą.
-Myślisz, że pomogło ? - zapytał zupełnie poważnie, patrząc jej prosto w oczy.
-Tak. Uważam, że przekazanie tych informacji zaraz po tym wydarzeniu mogłoby ci zaszkodzić. Sam potwierdzisz fakt, że od początku roku się zmieniłeś. Zrozumiałeś pewne sprawy i doszedłeś do odpowiednich wniosków. Teraz łatwiej ci się będzie z tym pogodzić.
-Łatwiej ? - syknął. - Myślisz, że będzie mi łatwiej ? Za kogo ty się masz, żeby tak uważać ?! - ryknął i wyjął różdżkę, mimo ogromnego drżenia dłoni celował prosto w serce Minervy, która zrobiła krok do tyłu.
-Draco spokojnie. Wszyscy dobrze wiemy, że tego nie chcesz. Nikt z nas tego nie chce. Nie chcemy cię skrzywdzić.
-Już to zrobiliście ! Spójrz co ze mnie zrobiliście ! Tak będzie łatwiej ?!

Łzy leciały ciurkiem po bladej twarzy Ślizgona. Uczniowie z zapartym tchem obserwowali tę scenę. Nauczyciele stali z różdżkami w pogotowi i byli gotowi zrobić wszystko byle by McGonagall nie stała się krzywda. Nie myśleli o zdrowiu i bezpieczeństwie chłopaka. Trójka Zbawicieli również stała na baczność. Wszyscy byli przeciwko Draco, nikt nie starał się przez poprzednie miesiące zastanowić jak on się czuję i przez co przechodzi. Nikt. Wszyscy byli jego wrogami.

-Draco zapewnimy ci odpowiednią opiekę.
-Nie ! Nie chcę tego słuchać !
-Musisz zrozumieć, że musieliśmy to zrobić.
-Musieliście zabić moich rodziców chwilę po tym jak ostatni raz ich widziałem czy zataić ten fakt przede mną ?!

Ryknął, a na Sali zadźwięczała cisza. Nikt nawet nie oddychał. Wszyscy jak spetryfikowani patrzyli na Dracona z otwartymi ustami. Ci mądrzejsi zaczęli układać kawałki zasłyszanych historii w całość i ich nienawiść do Malfoya nieco zmalała. Może McGonagall i Ministerstwo wcale nie było takie święte i mieli na rękach krew czarodziei. Z pewnością mieli, ale nie zabijali niewinnych. Zabijali popleczników Voldemorta. To zrozumiałe, że zabili Malfoyów, ale Draco przecież musiał wiedzieć o tym, że jego rodziców również odwiedził dementor, więc dlaczego jest taki wzburzony ? Wszyscy zachodzili w głowę o co chodzi.

-Musieliśmy cię uchronić przed taką sytuacją. - powiedziała bez przekonania Minerva zła, że ich poufna rozmowa nabrała znaczenie globalnego.
-Musieliście umyć sobie ręce i zacząć zabawę w zbawianie świata. To wy powinniście umrzeć !

Draco doskonale znał zaklęcie uśmiercające. McGonagall miała puste dłonie, nie widział, żeby miała różdżkę gdzieś na wierzchu. Nie obawiał się reakcji reszty. Tak bardzo chciał wymierzyć sprawiedliwość. Mógłby po tym umrzeć, nie potrzebował żyć. Nawet nie chciał. A jednak coś go powstrzymało.

-Draco ?

Blondyn poczuł na ramieniu, tym samym, którego dotknęła Minerva, czyjąś ciepłą dłoń. Dłoń tak bardzo podobną do dłoni jego matki, która w dzieciństwie śpiewała mu kołysanki i spała z nim razem w jednym łóżku, gdy mały Draco miał koszmary. Może to ona ? Może ona jednak żyje ? Opuścił różdżkę i odwrócił się gotów zobaczyć twarz Narcyzy, ale to nie była ta twarz.

-Draco. Chodźmy.

Carmen wchodziła na schody po kolejnej nieowocnej nocy poszukiwań informacji w bibliotece, gdy usłyszała podniesiony głos w Wielkiej Sali. Rozpoznała go, a fakt, że po chwili z Sali nie dochodził żaden szmer ją zaniepokoił. Postanowiła to sprawdzić. Jak bardzo się przeraziła, gdy zauważyła Dracona celującego różdżką prosto w McGonagall, która była zupełnie bezbronna, nie była w stanie ocenić. Ten fakt nie był tak straszny, bardziej zmroził jej krew w żyłach fakt, że nauczyciele i część uczniów celują swoje różdżki w Dracona. I jeszcze jego słowa, że to oni powinni umrzeć. Coś ewidentnie stało się złego w jego życiu, a Carmen nie chciała by to zdarzenie obrało zły kierunek, więc podeszła do niego. Cały drżał z emocji, był wściekły. Położyła mu dłoń na ramieniu, on zastygł, gwałtownie się obrócił z bólem w oczach, który po chwili zamienił się w rozczarowanie. Najwidoczniej spodziewał się kogoś innego.

Connery wiedziała, że po długich dniach i nocach przeszukiwań biblioteki nie wygląda dobrze, ale Draco wyglądał znacznie gorzej. Był blady, worki pod oczami, sięgające połowy twarzy, przybrały wszystkie kolory tęczy. Zmętniony i pusty wzrok, wychudzona sylwetka i ten ból jaki emanował z każdego jego ruchu powodował w Carmen uczucie chęci niesienia mu pomocy. Chłopak był na skraju wytrzymania psychicznego. Potrzebował odpocząć. Wyspać się, zjeść coś pożywnego, umyć się i ogolić. Po prostu odpocząć, tak jak i ona. Obydwoje kryli tajemnice, których odkryć było ciężko, ale najwidoczniej Draco odkrył już swoją i ta nie spodobała mu się.

-Chodź ze mną. - powtórzyła prośbę, gdy chłopak wpatrywał się mętnie w jej posturę, złapała go za chłodną dłoń i lekko pociągnęła.

Postawił krok do przodu nadal wpatrzony w jej twarz. Carmen spojrzała znad jego ramienia na McGonagall. W jej oczach odnalazła skruchę i współczucie. Już sama nie wiedziała czy Minerva jest dobrą aktorką, czy ona faktycznie darzy ludzi jakimiś uczuciami. Draco stawiał małe kroczki, a Carmen dzielnie prowadziła go w ciszy do wyjścia. Zabrała mu z dłoni różdżkę, którą ten oddał bez sprzeciwów. W jej dłoniach ten przedmiot nie miał żadnej wartości, a w jego mógł zdziałać wiele złego.

Nie wiedziała gdzie ma go zaprowadzić. Na błoniach siąpił deszcz i wiał lekki wiatr. Pogoda nie nadawała się na spacer. Nie znała innego miejsca w zamku, do którego mogłaby się udać i jednocześnie spędzić nieco czasu z Draconem. Chciała go odseparować od reszty, więc zabrała go do swojego dormitorium. Jeszcze przed świętami, gdy razem spędzili wspólnie miły dzień nie spodziewała się, że ten chłopak może wpaść w taki szok, złość i rozpacz jaką teraz sobą prezentował.

Pokonanie schodów zajęło im drobną chwilę, ale już na ostatnim odcinku drogi Draco wrócił do siebie. Spojrzał zupełnie trzeźwo na Carmen, uśmiechnęła się do niego. Spojrzał w dół na ich splecione dłonie. Dłonie, które tak bardzo przypominają mu jego nieżyjącą matkę. No właśnie. Nieżyjącą.

Connery wprowadziła go do salony i zamknęła za nimi drzwi. Draco wyrwał jej z ręki swoją różdżkę. Dziewczyna przeraziła się, ale on nawet na nią nie spojrzał. Zaczął szeptać jakieś słowa i machać różdżką przed drzwiami, gdy skończył odwrócił się i wypranym z uczuć głosem powiedział.

-Nikt nam nie przeszkodzi.

Starał się uśmiechnąć, ale nic mu z tego nie wyszło. Zaczął się rozglądać po wnętrzu. Nigdy wcześniej tu nie był. Ale wiedział już, że to jest kryjówka tej tajemniczej dziewczyny. Po prawej stronie zauważył regał zawalony różnymi książkami. No nie, kolejna Granger. - pomyślał.

-Staram się sobie sama pomóc. McGonagall mi w tym wcale nie pomaga. - powiedziała przerywając tym samym ciszę.
-McGonagall pomaga sama sobie, nie licz na jej pomoc.
-Już dawno przestałam. - westchnęła. - Marnie wyglądasz.
-Ty też nie najlepiej.
-Ale ty gorzej. Potrzebujesz czegoś ?
-Tak. - spojrzał jej prosto w oczy. - Mojego dawnego życia.
-Chciałabym ci pomóc, ale tego nie mogę dla ciebie zrobić.
-Dlaczego chcesz mi pomóc ? Sama masz swoje problemy na głowie i jak widzę to sobie z nimi nie radzisz, a ty chcesz pomóc mi, gdzie mi już nic i nikt nie może pomóc.
-Po prostu ty wydajesz się najsympatyczniejszą osobą jaką tu spotkałam. Znam tylko ciebie i widząc to co się wydarzyło w Wielkiej Sali niepokoję się o ciebie.
-Nie powinnaś. Akurat obojętności powinnaś uczyć się od McGonagall. - minął ją prawie dotykając barkiem i usiadł na kanapie przed kominkiem.
-Interesowanie się czymś jest złe ?
-Nieinteresowanie się sprzyja twojemu zdrowiu psychicznemu.
-Masz w tym jakieś doświadczenia czy mówisz tak, bo tak wyczytałeś lub ktoś ci to powiedział ?
-Co ty sobie myślisz ? - wstał gwałtownie i z różdżką w dłoni podszedł do niej, aż ta zrobiła krok do tyłu. - Jesteś zwykłym mugolem, nie masz szansy obrony, a pchasz się do Wielkiej Sali, w której stoi chmara uzbrojonych czarodziei i podchodzisz do mnie. Do tego najbardziej skłonnego do zrobienia czegoś złego, a na dodatek podchodzisz do mnie od tyłu. Mogłem cię wtedy zabić ! A ty jeszcze na dodatek zabierasz mnie do swojego miejsca w tym zamku. To co robisz jest irracjonalne. Nie dbasz o własne bezpieczeństwo ! Mógłbym cię tu zabić, a ty nie miałabyś nic przeciwko temu.
-Nie boję się ciebie. Nie boję się niczego. - szepnęła wystraszona jego nagłą zmianą zachowania.
-A powinnaś, bo jesteś tu najsłabszym ogniwem.
-Być może się mylisz.
-Tak ? To podaj mi choć jeden przykład.
-Na te chwilę żadnego nie mam …
-No widzisz !
-... ale go znajdę !
-Kiedy ?!
-Nie wiem.

Odpowiedziała cicho i spuściła głowę. To chyba faktycznie było głupie posunięcie z jej strony, zabierając go z tej Sali prosto do siebie. Wyrwał jej swoją różdżkę tak szybko, że nawet nie musiałby użyć magii by zrobić jej krzywdę. Nie wszyscy tutaj mają jedną twarz. Powinna to już dawno wiedzieć i zauważyć. Łudziła się, że Draco jest inny. On też przeżywa własne piekło i też ma dwie twarze. Teraz Carmen ma okazję poznać tą drugą, tą gorszą.

-Gdybyś chciał mi zrobić krzywdę to już byś to zrobił. - odezwała się.
-Jacy wy mugole jesteście łatwowierni i przewidywalni.
-Nie jestem mugolem.
-Wiesz kto to jest mugol ? - Draco zainteresował się tym i spojrzał na nią.
-To człowiek bez żadnej umiejętności magicznej. Ja z pewnością nie jestem mugolem.
-To dlaczego nie chodziłaś do Hogwartu jak inne obdarzone magią dzieci ? - zakpił.
-Bo nie mogłam.
-A dlaczego ?
-Boże, Draco ! Nie wiem ! Ok ? Nie wiem i dlatego szukam odpowiedzi na to cholerne pytanie ! Nie użalaj się nad sobą, bo są na tym świecie osoby, które też mają swoje własne, życiowe problemy, więc nie myśl sobie, że tylko ty je masz !
-Nie wiesz przez co przechodzę i co musiałem w życiu przecierpieć, więc na jakiej podstawie mnie osądzasz ?!
-Na takiej samej, na której ty osądzasz mnie !

Stali tak zmęczeni i źli naprzeciw siebie, każde z mętlikiem w głowie spowodowanym zmęczeniem i niedożywieniem. Obydwoje mieli ciężkie święta, których nawet nie obchodzili. Obydwoje nie mieli domu. Jedno z nich odkryło swoją tajemnicę, która go zniszczyła. Ona nadal szukała, chociaż siła i motywacja do tego malała z każdym dniem. Obydwoje się poddali i czekali na to co zgotuje im jutro. Obydwoje potrzebowali czyjegoś towarzystwa, ale nie spodziewali się, że tak podobne osoby w kontakcie ze sobą mogą tak sobie zaszkodzić.

-Przepraszam. - Draco ukrył twarz w dłoniach po czym potarł nimi mocno skórę.
-Potrzebujesz snu, kąpieli i jedzenia.
-Ty również.
-Przechodzisz przez coś znacznie większego niż ja, więc pozwól, że ci pomogę i się nie sprzeciwiaj.
-Skąd to wiesz ? - spojrzał na nią.
-Wystarczy, że na ciebie spojrzę.
-Aż tak ?
-Gorzej. Tam jest łazienka. - pokazała drzwi obok. - Tyle ci mogę zaoferować. Jak sam zauważyłeś nie mam żadnych czarodziejskich mocy, więc nie wyczaruję ci latającego rydwanu.
-Nie potrzebuję go, ale sam też coś sobie skombinuję.

Draco ruszył we wskazanym kierunku. Łazienka była przestronna jak na jedną osobę. Jego wzrok natrafił na wannę, ale stwierdził, że nie wypada moczyć się w ciepłej wodzie, mimo że tego właśnie potrzebował. Podszedł do lustra i zobaczył to czego widzieć nie chciał. Szybko spuścił wzrok, rozebrał się i poszedł pod prysznic. Gorąca woda parzyła jego ciało, ale jemu to nawet nie przeszkadzało. Był tak wymyty z jakichkolwiek uczuć i odczuć, że przestał odczuwać ból fizyczny. Po kwadransie, który dla niego trwał znacznie krócej wyszedł i otarł się ręcznikiem. Przywołał do siebie jakieś ubrania i je nałożył. Chciał się ogolić, wiedział, że musiał, bo wyglądał jak jaskiniowiec, ale tak bardzo nie chciał widzieć swojego odbicia. A jednak to zrobił. Przywołał swoją maszynkę i raz dwa się ogolił. Jego włosy też domagały się skrócenia, ale tym się nie przejął. Wyglądając bardziej ludzko wyszedł z łazienki.

Teraz przechodząc przez sypialnie zwrócił na nią uwagę. Była skromna. Duże łóżko z kolumnami i baldachimem było dokładnie takie samo jak w ich dormitoriach, ale materiał i pościel nie miały żadnego wskazanego koloru domu. W nogach łóżka stała mugolska walizka rozmiarów sporego kufra, była zamknięta. W sypialni było jedno małe okno i poza tym nie było tutaj nic ciekawego. Stoliki nocne po obu stronach łóżkach i na tym umeblowanie się kończyło.

Carmen siedziała prosto na kanapie i wpatrywała się w płomienie w kominku. Ona też potrzebowała odpoczynku, ale sen nie przychodził tak łatwo. Myśli cały czas nasuwały jej nowe pomysły, które za moment realizowała. Jej sen ograniczał się do drzemek, zazwyczaj na kanapie lub w bibliotece, więc jej kark i kręgosłup wołał o pomstę do nieba. O jedzeniu i piciu po prostu zapominała lub nie miała na nie czasu. Walczyła ze sobą cały czas. Chciała poznać prawdę o sobie, ale z niczyją pomocą nie była do tego zdolna. Chciała wrócić do swojego poprzedniego życia, ale to było niemożliwe. Gdziekolwiek by zrobiła krok, wpadła by w przepaść tak głęboką i niespokojną jak w jej śnie. Zadrżała na samo wspomnienie tego obrazu.

-Zimno ci ?

Zapytał Draco ilustrując ją. Connery odwróciła się gwałtownie, zapominając o tym, że nie jest sama. Sama dziwiła się jak jej mózg potrafił płatać jej figle. Draco wyglądał już nieco lepiej.

-Nie.

Odpowiedziała i ponownie wróciła do swojej poprzedniej pozycji, wpatrując się w ogień. Draco podszedł niepewnie i usiadł na jednym z wolnych foteli. Płomienie przyjaźnie skakały.

-Dzięki za … - zaczął Draco, ale nie wiedział jak skończyć. - … za opiekę.
-Nie ma sprawy. Może kiedyś ty będziesz mógł mi pomóc.

Draco nie wspomniał, że już wcześniej uratował jej życie. Gdyby nie stał jak tchórz za kolumną to może nie doszło by do tego wypadku z nią w roli głównej, porażonej przez dziwną błyskawicę.

-Weź prysznic, to pomoże, a ja skombinuje jakieś jedzenie. - znowu ciszę przerwał Draco.
-Dobrze.

Powiedziała obojętnie Carmen i dopiero po chwili wstała. Była zmęczona, ale nie senna i to było właśnie uporczywe. Weszła do sypialni, wyjęła ciemne spodnie, sweter i najcieplejsze skarpetki jakie znalazła. Z tym ekwipunkiem skierowała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic i przebrała się w czyste i pachnące ubrania. Włosy zawinęła w ręcznik. Umyła twarz i zęby. Nie śpieszyła się. Przed opuszczeniem łazienki zdjęła ręcznik z włosów i je rozczesała. Naciągnęła rękawy bordowego swetra i wyszła. Spojrzała na łóżko licząc, że sen ją zmorzy, ale nie. Ona nadal była rozbudzona. Weszła do salonu, w którym Draco układał na podłodze przy stoliku kolorowe duże poduszki, które Carmen widziała pierwszy raz na oczy. Meble takie jak fotele i kanapa stały w kącie, a stolik nadal stał przed kominkiem.

-Szybko ci poszło. Skrzaty zaraz przyniosą jedzenie. - powiedział, gdy ją zobaczył.
-Skrzaty ? - zapytała i usiadła na niebieskiej poduszce.
-Tak. Będziesz mogła je zobaczyć. Skrzaty gotują i sprzątają w Hogwardzie, ale nigdy ich nie widać. -zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś, po czym zapytał. - Skąd miałaś jedzenie ?
-Zawsze się skądś pojawiało. Zawsze było smaczne, ciepłe i takie na jakie miałam ochotę.
-Magia.
-Tak.

Zapadła cisza, którą przerwał dźwięk oznajmujący pojawienie się skrzata. Carmen pierwszy raz widziała takie stworzenie. Widywała takie w filmach czy na ilustracjach, ale nigdy na żywo. Małe, wychudzone i brudne, ubrane w jakieś szmaty. Duża głowa kontrastująca do tułowia była zakończona spiczastymi uszami, z których wyrastały długie i ciemne włosy. Skrzat był wysoki na jakieś 60 centymetrów, a sposób w jaki sprawnie układał masę talerzy pełnych jedzenia na stolik dało Carmen do zrozumienia, że ma już w tym wprawę i pracuje tak już całe życie. Po bardzo krótkiej chwili stolik był zapełniony jedzeniem i piciem oraz zastawą. Skrzat się ukłonił, dotykając swoim długim nosem dywanu.

-Gbur był bardzo zadowolony państwa obsługiwać. Czy czegoś sobie jeszcze państwo życzą ? - przemówił potężnym basem Skrzat.
-Nie. Możesz odejść. - odparł Draco nawet na niego nie patrząc.
-Życzę smacznego.

I zaraz zniknął w szarej chmurze, a towarzyszyło temu ponownie dziwne pyknięcie. Carmen wpatrywała się w miejsce zniknięcia Skrzata jeszcze chwilę.

-I co powiesz na jego widok ? - zapytał Draco.
-Ilu Skrzatów jest w Hogwardzie ? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Tego nie wiem.
-Ten Skrzat, Gbur, wyglądał jak niewolnik.
-Uwierz mi one kochają to co robią.
-Na pewno. Inaczej dawno by was potruli.
-Czyli nie jest ich ci żal ? - patrzył na nią badawczo.
-Dopóki nie widzę ich cierpienia to nie. - odpowiedziała, a chłopak w odpowiedzi posłał jej słaby uśmiech.

Zajęli się jedzeniem, którego było pełno. Pyszna kawa, którą cały czas dolewał sobie Draco i idealnie słodka herbata, którą karmiła się Carmen. Zupa jarzynowa, skrzydełka kurczaka, ryż z wołowiną, potrawka z jelenia i nadziewany makaron. Apetyt sprzyjał tej dwójce nadzwyczaj dobrze. Na deser zjedli po kawałku ciasta czekoladowego i zjedli po gałce lodów, które nie rozpuściły się aż do tego czasu. Po posiłku zjawił się ponownie Gbur i zabrał wszystkie naczynia zamieniając puste dzbanki na pełne gorących napojów i na środku stolika postawił misę pełną łakoci. Po skończonym posiłku Draco przywołał kanapę na jej dawne miejsce, stolik posłał pod okno, a misę ze słodkościami postawił na podłogę. Oparli plecy o kanapę i wyciągnęli się na poduszkach, sięgając od czasu do czasu po łakocie i kubek z gorącym napojem. Draco opowiadał Carmen o Skrzatach i zajęciach w Hogwardzie, o nauczycielach i uczniach, ale nie o jego życiu i Bitwie. Tych tematów nawet nie poruszał.

-Powiesz mi co cię tak zezłościło w Wielkiej Sali i dlaczego po przerwie świątecznej wróciłeś do zamku w tak złym stanie ? - zapytała, podejmując tym samym ryzyko.
-Wczoraj dostałem list, którego treść mnie zasmuciła i zdenerwowała. - powiedział po długiej chwili ciszy, dobierając bardzo starannie słowa.
-Mogę zapytać jaka była jego treść ? - brnęła w nieznanym kierunku.
-List przyszedł z Azkabanu. To jest …
-Więzienie dla czarodziei. - dokończyła.
-Sporo wiesz. - skomentował, ale Carmen nie dodała nic więcej, więc kontynuował. - Gdy zobaczyłem skąd ten list przyszedł wiedziałem jaka jest treść, a jednak okazało się, że jest jeszcze gorzej. Gdy przyszedł ten list, na który wręcz czekałem od tak dawna, wiedziałem co jest tam napisane. Miał głosić, że moi rodzice zostali zabici. Spodziewałem się tego, ale nie tego, że zrobili to tego samego dnia, w którym sam opuściłem mury więzienia. Egzekucja odbyła się równo godzinę po moim wyjeździe, a informują mnie o tym dopiero po tylu miesiącach, prawie że roku. Nie jest to sprawiedliwe.
-Twoi rodzice byli w więzieniu ? Ty razem z nimi ? Myślałam, że jak ktoś tam trafi to nigdy nie wychodzi.
-Są wyjątki.
-Bardzo mi przykro Draco, ale …
-Chcesz wiedzieć dlaczego trafiliśmy do Azkabanu ? - spojrzał na nią, a ta w odpowiedzi skinęła głową. - Nie wiesz ? - kiwnęła przecząco głową. - Po twojej biblioteczce śmiem twierdzić, że nazbierałaś sporo informacji o Hogwarcie i o tym co się działo w ciągu ostatnich kilku lat.
-Sporo czytałam, ale to chyba nie wystarczy.

Ilustrował ją dłuższy czas wzrokiem. Ona faktycznie nie wiedziała z kim rozmawia, ale czemu się dziwić, była przecież mugolem, który nie zna magicznego świata, który nie wie o tym co działo się przed miesiącami w zamku. Ona faktycznie była bardzo narażona na niebezpieczeństwo.

-Moimi rodzicami byli Narcyza i Lucjusz Malfoy. - powiedział, a jej sylwetka zastygła. - Wiedziałem, że o tym czytałaś. Teraz wszystko ułoży ci się w całość.

Carmen sparaliżował strach. Przecież doskonale wie kim byli Narcyza i Lucjusz Malfoy. Byli najbliższymi poplecznikami samego Voldemorta. Trwali przy jego boku do samego końca, wydali w jego ręce własnego i jedynego syna – Dracona Malfoya. Jak ona mogła nie skojarzyć sobie jego imienia ? Jak mogła być taka głupia i nieostrożna ? Jego dzisiejszy wybuch złości i fakt, że w taki łatwy sposób wydarł z jej dłoni różdżkę, po czym rzucił jakieś czary w stronę drzwi i jego słowa, że nikt im nie przeszkodzi. Jego bojowe nastawienie i jego słowa, że powinna się go bać. Teraz wszystko układało się jej w całość.

Krew szumiała jej w głowie, a serce podeszło do gardła, uniemożliwiając wydanie najcichszego dźwięku. Ile razy czytała o Bitwie tyle samo razy prosiła, żeby nie spotkać na swojej drodze młodego Malfoya. Nie rozumiała dlaczego dostał drugą szansę, jej zdaniem powinien zostać zgładzony w pierwszej kolejności. On był prawą ręką Voldemorta, chłopcem na posyłki. A teraz siedzi obok niego na kanapie i rozmawia z nim jak z przyjacielem, chce mu pomóc, a przecież dla niego rzucenie zaklęcia uśmiercającego to chleb powszedni.

-Jednak się czegoś boisz. - odezwał się ponuro i sięgnął dłonią do drugiej ręki, Carmen wystraszyła się, że sięga po różdżkę. - Pokaże ci coś.

Podwinął rękaw szarej bluzki obnażając tatuaż Śmierciożerców na całym przedramieniu. Podniósł rękę tak, aby Carmen go zobaczyła, ale też nie za blisko. Wiedział, że się przeraziła. Znak wyblakł, a jego kontury nie były tak wyraźne, aczkolwiek przy bliższym przyjrzeniu można było zauważyć znak Śmierciożerców. Swoje lata świetności już przeżył, ale nadal budził postrach, nawet wśród mugoli takich jak Connery.

-Nie. - wyszeptała.
-Nie zrobię ci przecież krzywdy. - odwinął rękaw i zakrył tatuaż. - Gdybym chciał to zrobić to zrobiłbym to wcześniej. Jeszcze niedawno temu chciałaś mi pomóc, teraz, jak mniemam, nie.
-Nie wierzę. - szeptała. - Trafiłam z deszczu pod rynnę.
-Że co proszę ? - uśmiechnął się na dźwięk dziwnego dla niego powiedzenia.
-Uważałam cię za kogoś przyjaznego, a okazuje się, że jesteś osobą, którą za wszelką cenę chciałam ominąć, osobą którą gardziłam.
-Myślisz, że cię skrzywdzę ? - spojrzał na jej przerażoną twarz, ale nie dostał odpowiedzi. - Nie. - odpowiedział za nią. - Z chęcią zabiłbym McGonagall, ale nie ciebie.

Wstał i ruszył do wyjścia. Carmen obserwowała każdy jego ruch, a serce waliło jej jak opętane. O mało jej nie wyleciało, gdy wyjął różdżkę i skierował ją na drzwi, mrucząc pod nosem słowa zaklęcia.

-Gdzie idziesz ? - zapytała, zaskakując Dracona i samą siebie.
-Nie chcę cię straszyć jeszcze bardziej.
-Ale gdzie pójdziesz ?
-Nie wiem.

Patrzyli na siebie chwilę. Connery nie wiedziała co jej strzeliło do głowy i dlaczego wpadła na tak szalony pomysł. Co się z nią ostatnio działo ?

-Lepiej dla ciebie, żebyś tu został. Wszyscy pewnie cię szukają.
-Jak ty to sobie wyobrażasz ? Przecież widzę jak się mnie boisz.
-Ja … ja dam sobie radę. Muszę to przemyśleć, bo … bo myślę, że możesz mi pomóc.
-Ja Tobie ? - zapytał zdziwiony.
-Tak. - zawahała się na chwilę, a później na jednym wydechu dodała pośpiesznie. - Chcę, żebyś mi pomógł odkryć kim, do cholery, jestem.

Draco stał tak, patrząc na nią. Oznaki stresu i lęku jakoś odpłynęły od niej, a w jej oczach zobaczył coś co tak bardzo kochał, błysk nadziei jakim często obdarzała Narcyza swojego syna. To przeważyło szalę i Dracon postanowił zostać. W jej drobnych gestach zaczął zauważać gesty jego ukochanej matki. Nie chciał ich widzieć, bo powodowało to w nim ból i tęsknotę za jej ciepłymi słowami i ciepłym dotykiem, a jednocześnie cieszył się, że w jakieś innej osobie widzi swoją ukochaną matkę. Tak bardzo chciał ją odzyskać. Im dłużej czasu spędzał z Connery, żal i złość na Ministerstwo i McGonagall znajdowało miejsce w tle jego rozmyślań. Widział w niej swoją matkę, za której życie oddałby swoje.

↓ ↓ ↓

Cześć :)
Rozdział może wydawać się chaotyczny i nie jest to przypadkowe. Mętlik w głowie i szybko zmieniające się emocje naszych głównych bohaterów były moim głównym zamierzeniem, gdy pisałam ten rozdział. W ten sposób chciałam przekazać ich dynamiczność i zmienność zależną od sytuacji. 
Może teraz zabrzmię jak każdy zniecierpliwiony bloger i zrobię coś czego nie lubię, ale i tak czasem trzeba. Bardzo prosiłabym każdą osobą, która czyta moje opowiadanie o komentarz :) Bardzo ładnie proszę.
Do napisania za tydzień ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz