piątek, 30 października 2015

Rozdział 8.

Następnego ranka pewien Ślizgon obudził się i wcale nie czuł się wyspany. Najchętniej zostałby cały dzień w łóżku i z niego nie wychodził, ale wiedział, że zaraz jakiś nauczyciel by po niego kogoś wysłał, a on nie potrzebował żadnej niańki. Zwlókł się z łóżka i ignorując swoich współlokatorów zniknął za drzwiami łazienki, gdzie wziął pobudzający prysznic. Po wyjściu z kabiny przywołał do siebie czyste bokserki, które po chwili nałożył, a następnie przeszedł do golenia. Już po paru minutach wyszedł z łazienki gładki jak pupcia niemowlaka. Nadal nie spoglądając na swoich kolegów ubrał się i chowając do torby potrzebne książki wyszedł nie rozmawiając z nikim. Przywykł już do tego, że jest po prostu traktowany jak powietrze, bo albo ci tchórze się go nadal boją albo jeszcze coś innego z nimi jest. Draco nie zastanawiał się nad tym teraz, bo wcale mu się nie chciało zaprzątać głowy duperelami. Był dorosły, a jakieś szczeniackie zachowania go w ogóle nie interesowały. Miał nawet wrażenie, że jest tu najbardziej twardo stąpającym po ziemi czarodziejem.

Wielka Sala dopiero się zapełniała, więc blondyn wybrał miejsce na końcu stołu i rozejrzał się. Przy stole nauczycielskim panowało poruszenie, a czarodzieje rozmawiali o czymś intensywnie półgłosem. Malfoy starał się coś wyłapać, ale nie był w stanie, wszystko zlewało się w jedną chińską piosenkę, której nie był w stanie zrozumieć. Odwrócił od nich wzrok, kiedy na salę bocznym wejściem weszła McGonagall, wówczas rozmowy nauczycieli ucichły i ich spojrzenia skierowały się w stronę dyrektora. Kobieta wyglądała jakby wróciła z okopów samego Lorda Voldemorda. Może i jej udzielił się obłęd jaki owładną część czarodziei po Bitwie ? Draco zaczął na nią patrzeć pod innym pryzmatem, bo niby dlaczego jej nie mogłoby się to przydarzyć ? Śmierć Dumbledora mocno na nią wpłynęła, a wszelkie późniejsze zmiany w szkole były dla niej odrażające, ale chcąc pozostać w placówce musiała się im podporządkować. Później brała czynny udział w potyczkach ze Śmieciożercami, a na końcu ogłoszono ją nowym dyrektorem. Musiała uporządkować cały ten śmietnik, który powstał co pewnie nie było łatwe. Ta kobieta miała prawo stać się obłąkana. Dracona zdziwiło, że wcześniej nie myślał o niej w ten sposób.

Sala się już uzupełniła i wszyscy czekali z wytęsknieniem na posiłek. Draco w ogóle nie miał apetytu co go nieco martwiło, bo ostatnio miał tak często. Gdy ostatni spóźniony uczeń zasiadł przy stole Krukonów, McGonagall wstała i przemówiła słabym, zachrypniętym głosem.

-Życzę Wam smacznego.

I znowu usiadła. Może ona po prostu się przeziębiła i dlatego nie wyglądała najlepiej ? Chyba było to racjonalne podejście do sytuacji i Draco zaprzestał rozmyślania nad zachowaniem dyrektora, ale i tak nauczyciele byli dzisiaj jacyś niespokojni i nieswoi. Dziwni.

Malfoy nałożył na swój talerz nieco jajecznicy i zjadł parę kęsów, ale nie był w stanie przełknąć więcej. Nie wiedzieć czemu, ale nagle pomyślał o swoich rodzicach. Był świadomy tego, że poplecznicy Voldemorta, którzy nie zostali od razu zabici cierpią katuszę w Azkabanie, bo wszyscy już o to zadbali, a szczególnie McGonagall. Dracon słyszał również o tym, że każdy dzień niesie ze sobą widmo śmierci na tych, którzy jeszcze żyli w więzieniu i zastanawiał się właśnie czy jego rodzice jeszcze żyją. Byli jego jedyną rodziną, a to, że przyłączyli się do Voldemorta wcale nie miało znaczenia dla Dracona. Tak było i w tym wychowali go rodzice. Wpoili w niego pewne zasady, które innym mogły się nie podobać. On po prostu miał inne zdanie na pewne sprawy. Taki był i żadne dyskusje nie mogły zmienić jego poglądów. I tak był zaskoczony, że jemu udało się ominąć Azkaban. Myślał nad tym czasami i nigdy nie doszedł do odpowiednich i satysfakcjonujących wniosków.

Uczniowie zaczynali się rozchodzić, więc i blondyn wstał od stołu. Gdy wyszedł z Wielkiej Sali po swojej prawej stronie usłyszał znajome głosy, które rozmawiały o czymś zawzięcie.

-Ja Wam mówię, że McGonagall coś ukrywa i jestem pewna, że to tyczy się tej wywłoki, która tu się pojawiła ostatnio.
-Hermiono nie znasz jej i nie wiesz kim ona jest.
-Ron czy ty jesteś ślepy czy głupi ?! Myślisz, że jak się do ciebie ładnie uśmiechnęła to wszystko z nią jest w porządku ?
-Przecież ona nie zrobiła nic złego.
-Była u Hagrida !
-Ale Hagrid nie powiedział na nią złego słowa.
-I ty Harry niczego nie widzisz ?! Czy ona Wam namieszała w tych głowach do reszty ?!
-Nie. Ale nie znam jej i nie wiem kim jest, a póki nic złego się nie dzieje to nie ma co się niepotrzebnie denerwować.
-Harry ma racje, Miona.
-Nie wierzę, że to mówicie. Nie wierzę. Czy wy musicie dostać po głowie mocnym zaklęciem, żeby przejrzeć na oczy, że ta dziewczyna sieje niebezpieczeństwo i złą aurę.
-Ale Hermiono …
-Nie Ron ! Wy po prostu nie chcecie widzieć niebezpieczeństwa. Myślicie, że skoro Harry zgładził Sami-Wiecie-Kogo to nasz świat jest już bezpieczny. A mylicie się, bo tutaj w tym zamku jest ktoś kogo tożsamości nie znamy i wiemy, że ma niecne plany.
-Tego nie wiemy. - przerwała jej ruda czupryna. - Wiemy, że odkąd sceny z Wielkiej Sali, z tego dnia kiedy pytała o McGonagall, nie pojawia się na korytarzach, więc jaką masz pewność, że McGonagall jej nie wywaliła ?
-Bronisz jej ?!
-Nie, Hermiono.
-Ron na Merlina ! Nie poznaje Was chłopaki.

Draco obserwował jak gniew ogarnia jego odwiecznego wroga. Miło mu się oglądało tę żałosną wymianę zdań, jak to mówili mugole ? A no tak. Telenowela. Właśnie był świadkiem sceny wyjętej prosto z taniej hiszpańskiej telenoweli. Mimo że od początku roku szkolnego nie mieszał się w żadne dyskusje to teraz postanowił wyrazić swoje zdanie na ten temat.

-Widzę, że Granger jesteś zazdrosna.

Harry i Ron podnieśli na niego wzrok, a sama zainteresowana odwróciła się do niego twarzą.

-Nie mieszaj się w nie swoje sprawy Malfoy. - niemal wypluła z siebie jego nazwisko.
-Nie złość się tak, bo to szkodzi na urodę. Chociaż nie wiem czy coś ci w ogóle pomoże.

Hermiona była tak wściekła, że dobyła różdżki, którą przyłożyła dosyć brutalnie do szyi blondyna, ale ten ani drgnął. Zaśmiał się chłodno i spojrzał jej głęboko w oczy.

-Nie wiem czy pamiętasz, ale mam takie same prawa co ty, więc zabieraj tę swoją brudną różdżkę z mojego gardła, bo pożałujesz.

Powiedział tak cicho, że tylko on i Hermiona usłyszeli. Brunetka ciężko oddychała, a blondyn obserwował jak na jej skroni pulsuje żyła. W jej oczach widział upór i chęć walki, nawet myślał, że ta zaraz znokautuje go jakimś zaklęciem, ale po chwili rozluźniła ucisk i odsunęła na centymetr różdżkę.

-Dla mnie zawsze będziesz ścierwem, które zasługuje na najgorsze tortury. - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
-Dziwi mnie, że tak mnie nazywasz, bo jesteśmy na tej samej półce, więc skoro uważasz siebie za ścierwo.
-Doskonale wiesz co mam na myśli !

Jej różdżka ponownie znalazła miejsce przy jego gardle, ale teraz jej nacisk był znacznie mocniejszy.

-Jesteś obłąkana Granger.

Malfoy wykręcił jej rękę, a różdżka wypadła jej z dłoni. Zasyczała z bólu. Blondyn dopiero teraz zauważył, że korytarz opustoszał, a dwójka przyjaciół Hermiony trzyma różdżki w pogotowiu.

-Trzymajcie swoją przyjaciółeczkę krótko na smyczy, bo zaczyna jej się mieszać w głowie. - Ślizgon zwrócił się do nich luzując uchwyt na ręce brunetki.
-Malfoy puść ją w tej chwili. - powiedział niespokojnym głosem Harry.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem pełnym nienawiści do siebie nawzajem, a po chwili Dracon wypuścił rozjuszoną Gryfonkę, która chciała się na niego rzucić z pięściami, ale przytrzymał ją w porę Ron. Blondyn na jej widok utwierdził się w przekonaniu, że i ona źle zniosła Bitwę. Był pewny, że tylko jego nie dotknęła ta cała trauma po walce.

-Ty cholerny Śmierciożerco ! - krzyczała głośno Hermiona, a Ron starał się jej zatkać dłonią usta, na próżno.
-Licz się ze słowami Granger. Bitwa się skończyła. - powiedział istotnie spokojnie Ślizgon z jadem w oczach.
-Ta Connery. Ta cała Carmen. Jestem pewna, że się znacie. Spiskujesz z nią. Nie odpuścisz i będziesz dążył do tego czego chciał Voldemort. - wrzeszczała jak opętana.
-Radziłbym ją wysłać do św. Munga, bo bredzi od rzeczy. Rozważcie to.

Ostatnie zdanie skierował do Harry'ego i Rona, po czym odszedł w tylko sobie znanym kierunku, słysząc za sobą wyzwiska rzucane na niego przez Granger. Oszalała i miał na to dowody. Nie miał ochoty iść na lekcje, więc poszedł prosto przed siebie.

Granger była pewna, że on spiskuje z tą całą tajemniczą dziewczyną. Przypomniał sobie wczorajszą, a w zasadzie dzisiejszą noc kiedy spotkał ją owiniętą jedynie w kołdrę. Nie znał jej, chociaż jej nazwisko było mu znane, lecz nie mógł sobie do tej pory przypomnieć skąd je znał. Nie znał jej, bo nigdy wcześniej jej nie widział. Z pewnością nie była w szeregach Śmierciożerców. Zapamiętałby ją. Zresztą nie ryzykowałaby przyjściem tutaj, gdyby faktycznie była wcześniej wysłannikiem Voldemorda. Nikt nie jest tak głupi.

Przed nim jeszcze niepełne trzy miesiące nauki i w końcu stąd wyjdzie. Nie myślał wcześniej o swojej przyszłości. Miał co prawda jakieś pieniądze i dom po rodzicach, cały majątek rodu Malfoyów, ale czy chciał tam zostać ? Czy ktoś w ogóle go zatrudni ? Czy on będzie potrafił pracować ? I kim na Merlina jest ta tajemnicza brunetka ?!

Widział ją w nocy, więc spadł mu pewnego rodzaju kamień z serca, widząc, że jest już zdrowa, bo, gdy widział ją leżącą nieprzytomnie na oddziale szpitalnym to miał czarne wizje. Wyglądała jakby umierała, a parę godzin temu była zupełnie zdrowa. Przecież to niemożliwe, żeby wszystkie rany się zacieśniły przez parędziesiąt godzin. Może Pomfrey miała jakiś magicznie mocny eliksir, tego nie wiedział, ale wiedział, że ucieszył się na widok jej w pełni zdrowej.

* * *

Gdy usłyszała dzwonek, oznajmiający lekcje stwierdziła, że nie jest w stanie pójść spać, więc wzięła kolejny pobudzający prysznic i ubrała się w ciemne spodnie i jasny sweter w kolorze beżu, do tego założyła czarne skromne botki za kostkę obowiązkowo na płaskiej podeszwie. Włosy rozczesała i spięła w koka, który rozmiarami był nie większy, niż mała miseczka na płatki. Jej jakby to nie przeszkadzało. Nie chciała siedzieć w tym pustym i smutnym dormitorium, więc wyszła. Zeszła po schodach na pusty korytarz. Miała wrażenie, że wszyscy aurorzy, których zatrudniła McGonagall zostali wylani, bo nie spotkała żadnego. Zastanowiła się gdzie pójść. Pogoda wydawała się ładna i zachęcająca, więc wyszła na pusty dziedziniec i ostatecznie wyszła z zamku.

Zauważyła przed sobą postać, nie była w stanie rozpoznać płci, gdyż uczniowie Hogwartu mieli identyczne szaty, a dodatkowo postać miała opuszczoną głowę. Uczeń siedział na murku, a obok niego leżała torba z książkami albo nawet tylko jedną. Specjalnie nie szła w tamtym kierunku, miała nie zaczepiać nikogo, więc trzymała się tego. Ona chciała być fair wobec McGonagall i cały czas liczyła, że i kobieta będzie taka w stosunku do Carmen. Brunetka zaciągnęła rękawy swojego swetra na knykcie i starając się iść najdalej jak się da od ucznia, który zwiał na wagary, ruszyła ku błoniom. Może udałoby się jej wpaść do Hagrida ? Tylko z nim mogła porozmawiać była owszem jeszcze Minevra, ale ta jakoś nie specjalnie chciała rozmawiać z Carmen.

* * *

Draco podniósł głowę i spojrzał w błękitne niebo, które dzisiaj było tak żywe. Zupełne przeciwieństwo jego. Był jakiś dziwnie przytłoczony i smutny. Dlaczego przy śniadaniu pomyślał o swoich rodzicach ? Te myśli go męczyły. Z jednej strony chciał mieć ich przy sobie, ale gdyby wyszli z Azkabanu, co jest niemożliwe, to zapewne mieli by do niego wyrzuty, a wtedy jego życie zmieniłoby się o sto osiemdziesiąt stopni. Poznał już wcześniej gniew swojego ojca, a gdyby ten wyszedł na wolność to Draco był w stanie wyobrazić sobie jakby zareagował na widok swojego jedynego syna. Z drugiej strony nie chciał ich stracić, o ile już ich nie stracił. Nie czuł się jeszcze nigdy tak źle wcześniej. Zawsze dostawał to czego chciał, miał wszystko, teraz został zupełnie sam, bo cała jego „rodzina” została schwytana lub od razu zabita o ile nie poległa od razu na polu bitwy. Zdał sobie sprawę z tego, że jest sam jak palec. Kątem oka zauważył jakiś ruch na lewo od siebie. W oddali zobaczył drobną postać dziewczyny, rozpoznał w niej Carmen, tylko ona nie nosiła szat szkolnych. Widział, że kieruje się do chatki gajowego gdzie z komina wydobywał się dym. Jego dom został odbudowany, ale nie wiele się różnił od poprzedniej budowli.

-Co Pan tu robi Panie Malfoy ? Nie powinien Pan być na zajęciach ?

Dracon odwrócił się i zobaczył ponownie McGonagall, wyglądała już zupełnie normalnie, a jej cierpki ton głosu był taki sam jak przez wszystkie spędzone tutaj przez Ślizgona lata.

-Wyszedłem się przewietrzyć.

Odpowiedział wracając wzrokiem w kierunku oddalającej się dziewczyny, zauważył, że i Minerva podąża za jego wzrokiem.

-W czasie lekcji ? - odezwała się po chwili. - Jest Pan już tutaj ósmy rok, więc jestem pewna, że zna już Pan zasady panujące w Hogwarcie, a żadna nie pozwala na samodzielne opuszczanie zajęć przez uczniów. Zostały już Panu ostatnie trzy miesiące, więc w tej chwili widzę Pana wracającego do zamku na zajęcia.
-Już się robi.

Odpowiedział dosyć chłodnie, gdyż nie chciał wracać, chciał zostać i upewnić się czy brunetka faktycznie zmierza do Hagrida. Liczył nawet na to, że gdy będzie wracała to z nim porozmawia, a tu wierzba, na dodatek bijąca.

-A Pani nie wraca ?

Zapytał, gdy już wchodził do zamku, a McGonagall nadal stała ze wzrokiem wbitym w dziewczynę. Na dźwięk jego głosu odwróciła się dosyć machinalnie i zamrugała parę razy powiekami, żeby pozbyć się z nich wyrazu zamyślenia i przemówiła.

-Tak. Za moment wrócę. Mam jeszcze coś do załatwienia.

I ponownie spojrzała w kierunku chatki, do której pukała już dziewczyna. Draco też ją widział. Dziewczyna spojrzała w ich kierunku, ale po chwili Hagrid otworzył jej drzwi i z uśmiechem weszła do środka. Po chwili usłyszał wesołe szczekanie Kła.

-Już cię tu nie ma.

Przepędziła go i nawet nie czekają, aż jej uczeń wejdzie do zamku ruszyła ku miejscu, w którym jeszcze przed chwilą widział brunetkę. Blondyn wrócił na swoje poprzednie miejsce. Zrezygnował z edukacji na dzień dzisiejszy. Naokoło działy się znacznie ciekawsze rzeczy.

* * *

Idąc przez błonia czuła na sobie czyiś wzrok, był tak samo przewiercający i nieprzyjemny jak pewnego blondyna, którego kiedyś mijała na błoniach, wracając z pierwszej wizyty u Hagrida, a którego spotkała tej nocy. Nie odwracała się za siebie, zrobiła to dopiero wtedy, gdy zapukała do dużych drzwi chatki gajowego. Wtedy rozpoznała ucznia siedzącego na murku, był to ten sam blondyn, ale towarzyszyła mu teraz jeszcze Minerva. Chciała do niej podejść, ale w tym samym czasie Hagrid otworzył drzwi i do jej nozdrzy doszedł zapach jakiegoś doprawionego mięsa. Poczuła burczenie w brzuchu, bo ostatni posiłek jadła … no cóż, przed wypadkiem.

-Carmen ! Jak to dobrze cię widzieć. Dawno cie tu u mnie nie było.
-Cześć Hagridzie.

Dziewczyna poczuła ciepło na sercu na jego widok i jego radość z tego, że ta go odwiedziła. Czyli musiał nie wiedzieć o jej wypadku, to nawet lepiej dla niej.

-Mogę zapytać co tak ładnie pachnie ?

Zapytała, gdy drzwi za nią się zamknęły, a do niej podbiegł zadowolony Kieł, szczekając radośnie i domagając się pieszczot, których z chęcią dostarczyła mu dziewczyna.

-Robię właśnie pieczeń z jelenia. Może się skusisz ?
-Z chęcią. Nie jadłam … yyy … śniadania.

Uśmiechnęła się.

-Jak to tak ? - spojrzał na nią.
-Jakoś nie miałam ochoty, ale to tak ładnie pachnie, że apetyt nagle mi wrócił.
-To dobrze, że zrobiłem więcej. Zara podam herbaty.

Gajowy zaczął krzątać się po i tak małej klitce w jakiej mieszkał, więc Carmen usiadła na tym samym miejscu co przy poprzedniej wizycie. Teraz miała odrobinę czasu, żeby przyjrzeć się pomieszczeniu, które było zagracone różnymi rzeczami, zaczynając na garnkach i patelniach, które leniwie zwisały ze ściany, a kończąc na przeróżnych workach z niekoniecznie przyjemnym zapachem poupychanych w każde wolne miejsce na podłodze. Hagrid wyjmował właśnie duże drewniane talerze z jedynej wiszącej szafki w tym miejscu, gdy do jej uszu dotarło pukanie do drzwi. Spojrzała prosto przed siebie, ostatnim razem, gdy tu była również została przez gości Hagrida, lekko mówiąc, wyproszona, a tak bardzo chciała tu zostać i porozmawiać z gajowym.

-U mnie to nigdy drzwi się nie zamykają.

Zaśmiał się gardłowo mężczyzna i podszedł do sporych rozmiarów drzwi, które otworzył na oścież. Na schodkach stała dość wysoka i szczupła kobieta w zgniłozielonej szacie do stóp, a na głowie miała identycznego koloru kapelusz w kształcie stożka z szerokim rondem. Carmen od razu rozpoznała w niej Minervę.

-Pani dyrektor u mnie ? - zapytał Hagrid. - Zapraszam do środka.

Kobieta wkroczyła śmiało do wnętrza, zatrzymując swój wzrok na brunetce, która machinalnie głaskała Kła. Ten nawet nie ożywił się na widok nowego gościa, a nawet nieco się go przestraszył, jakby rozumiał kto zagościł do domu jego pana. Nie śmiał robić niczego co nie wypadało w towarzystwie dyrektora placówki i tak potężnej czarownicy jaką była McGonagall. Zaskomlał cicho i położył łeb na podłodze, tak, że Carmen musiał zaprzestać głaskanie psa, bo uciekł jej z pola widzenia.

-Dzień dobry.

Dziewczyna przywitała się z kobietą, która z zaciętą miną stała i wpatrywała się w nią z niemałym zaskoczeniem, a nawet odrobiną radości. Minerva zrobiła krok w jej stronę, dając miejsce gospodarzowi do jakiegokolwiek ruchu w chatce.

-Witaj Connery. - odpowiedziała swoim normalnym, oficjalnym tonem.
-Właśnie nakładałem tej chudzinie moją pieczeń z jelenia. Da Pani sobie złamać różdżkę, że ta dziewucha nie zjadła dzisiaj śniadania ? Co to się dzieje na tym świecie, wszędzie tylko się odchudzają i dbają o sylwetki. Na Merlina za moich czasów to nic takiego by nie przeszło. Może skusi się Pani również ?
-Nie chcę sprawiać problemu Hagridzie. - uśmiechnęła się delikatnie w jego stronę.
-Oh jaki to problem ?

On już odszedł, szukając kolejnego talerza, a Minerva jak niby nic dosiadła się do Carmen w bezpiecznej jednak odległości. Brunetka nie wyobrażała sobie dyrektorki siedzącej w tej niezbyt świeżej i czystej chatce na starej kanapie, która w wielu miejscach była przetarta i brudna z jakiś dziwnych substancji. Pledy, które ją pokrywały przypominały raczej patchworkową robotę z przeróżnych materiałów. Carmen starała się nie zerkać w jej kierunku, ale postać Minervy tak ją intrygowała, że robiła to z niemałym trudem. Hagrid w tym czasie ustawił trzy talerze na stole i zaczął ogromnym nożem kroić pięknie pachnącą i opaloną w piecu pieczeń. Kieł podniósł łeb, a jego nadmiar śliny zaczął mu spływać po pysku, na co zaśmiała się Minerva, a Hagrid spojrzał w jej kierunku.

-Kieł ! Zachowuj się przy Pani dyrektor !

Krzyknął na psa, a ten jakby zrozumiał skulił się jeszcze bardziej i schował łeb między łapy.

-Oh Hagridzie, przecież to poczciwy pies, a te zapachy budzą jednak pewnego rodzaju skłonności, na które można przymrużyć oczy.

Głos Minervy był ciepły, zabawny i rozluźniający. Carmen zauważyła w niej przyjaciółkę, której wcześniej nie widziała i zaczęła zastanawiać się nad tym, że być może ona nie budzi w dyrektorze Hogwartu takich zdolności. Gajowemu, którego znała zapewne bardzo długo, ufała, a jej ? Westchnęła ciężko i podniosła głowę, zauważyła, że obydwie postacie patrzą się na nią, a po chwili każda odwraca wzrok. Speszyła się, bo nie wiedziała, że jej westchnienie będzie aż tak słyszalne.

-Wypije Pani, Pani dyrektor herbatki ?
-Oh z przyjemnością Hagridzie. Dlaczego nie było ciebie dzisiaj na wspólnym śniadaniu ?
-Z powodu tej pieczeni, pracochłonna to praca przy niej na Merlina, ale jaka owocna.

Oblizał swoje duże palce z tłuszczu i resztki wytarł w skórzaną kamizelkę jaką miał na sobie. Postawił na stół trzy duże kafle parującej herbaty i spojrzał z uśmiechem na swoich gości.

-Zapraszam do stołu.

Carmen nie wiedziała jak ma się zachować, więc poczekała na reakcje Minervy, która wstała i spojrzała na dziewczynę z wyczekiwaniem.

-Sprawdźmy co Hagrid nam zaserwował.

Uśmiechnęła się do niej tak ciepło i szeroko, że Carmen zauważyła w niej zupełnie innego człowieka. Nie wiedziała czy to dobry znak, czy nie, bo nie znała jej, a wszystko dookoła było dla niej takie nowe i świeże, że nie wiedziała czego się spodziewać. Gdyby była tu z nią Elin. Ona wiedziałaby co zrobić i jak się zachować. Posmutniała na myśl o swojej ciotce, a co za tym poszło, o swojej rodzinie i zmieniła siedzenia, z kanapy na twarde krzesło przy stole, ciesząc oczy smakowitym widokiem dużym kawałkiem pieczeni i ciepłą jeszcze bułką obok. To dało jej namiastkę domu i jej humor nieco się polepszył, chociaż wcale nie było tego po niej widać.

↓ ↓ ↓

Hej :)
Taki przejściowy rozdział, ale i takie muszą się pojawiać ;)
Do następnego razu :)

2 komentarze:

  1. Hej!
    Przepraszam, że ostatniego rozdziału nie skomentowałam. Nie było czasu.
    Tego jeszcze nie skończyłam czytać. Piszę, żebyś wiedziała, że jestem, widzę i przepraszam.
    Odezwę się później

    OdpowiedzUsuń