piątek, 9 października 2015

Rozdział 5.

Poranek dnia następnego nie należał do najlepszych, a nawet do tych lepszych. Obudzenie się z mdłościami i uczuciem ciężkiej głowy, i ogólnego wyziębienia ciała nie było przyjemne. A tak właśnie czuła się Carmen po podniesieniu ciężkich powiek. Przywitała ją biel sufitu, która ją, w tamtym momencie, mocno irytowała. Czuła mocne ściśnięcie w kręgosłupie, więc postanowiła wstać i nieco się poruszać. Na chwiejnych nogach podeszła do okna i otworzyła je na oścież, przeciągnęła się kilka razy i otworzyła nierozpakowaną do tej pory walizkę. Nie czuła konieczności rozpakowania się i zajęcia swoimi ubraniami dużej szafy w sypialni. Wybrała dzisiaj ciepły i wygodny strój, który składał się z czarnych spodni, niebieskiej bluzy, pod którą założyła dla większego ciepła białą bokserkę oraz masywne, jasne buty za kostkę podobne do tych, w których chodzi się po górach. Włosy spięła na czubku głowy w kucyka. Samopoczucie się jej nie poprawiło, więc na śniadanie wypiła jedynie ciepłą herbatę, która (na szczęście) była gorzka, więc liczyła, że chociaż to nieco jej pomoże. Pełny talerz kanapek zostawiła samopas, nie interesując się, czy znikną, czy spleśnieją. Podejrzewała, że jej samopoczucie wiążę się z wczorajszym dniem, już wtedy czuła się zmęczona, ale krew w jej żyłach buzowała jak szalona. Dzisiaj jakby tej krwi w żyłach nie miała i wypełniał je lód. Na dzisiejszy cel  postawiła sobie znalezienie McGonagall i ponowne rozpoczęcie rozmowy.

Najchętniej schowałaby się pod kołdrą i nie wychodziła przez cały dzień, ale nie przyjechała tutaj na wakacje. Wzięła się za boki i  powlokła swoje ciężkie jak z ołowiu stopy do salonu, a stamtąd  na korytarz. Podobał jej się pomysł z obrazami zamiast drzwi i podawanie hasła. Dzięki temu, i tym płomieniom w kominku, które tańczyły jak szalone i przybierały dziwne kształty niekoniecznie podobne do tych w mugolskich kominkach, czuła magiczną atmosferę, która jej się bardzo podobała. Zeszła po, nieruchomych tym razem, schodach na parter. Uczniowie właśnie zaczęli schodzić się na śniadanie ponownie się jej przyglądając. Po wczorajszych przygodach olała to zupełnie nie czując się zupełnie na siłach oraz bojąc się tego, że wczorajsze objawy ponownie się pojawią. Weszła do Wielkiej Sali, w której zastała tylko garstkę uczniów oraz większość kadry pedagogicznej i Hagrida z stołem. Posłała mu najlepszy na jaki ją było stać uśmiech. Rozejrzała się, ale nie znalazła osoby, której szukała. W tłumie nauczycieli nie znalazła poczciwej kobiety z mocno zaciśniętym kokiem na czubku swojej drobnej, ale surowej głowy. Uczniowie zaczęli się schodzić i teraz salę wypełniły głośne rozmowy. Dziwne było to, że w tak krótkim czasie znalazło się tu tyle osób. Czyżby dział tu magiczny radiowęzeł, w którym podali przed chwilą informację, że tajemnicza nieznajoma pojawiła się w Wielkiej Sali w powyciąganych ubraniach i z trupio bladą twarzą ? - zaczęła się poważnie zastanawiać Carmen. Nie wiedziała do kogo ma się zwrócić, bo wszyscy patrzyli na nią albo złowrogim wzrokiem, albo zupełnie ją ignorowali obserwując ją jednak kątem oka. Jedynie Hagrid miał przyjemny wyraz twarzy. Postanowiła, że chyba on będzie odpowiednią osobą do dyskusji.

-Cześć Hargid. - przywitała się z nim.
-Witaj Carmen. Cholibka, nie wiglądasz najlepiej.
-To nic wielkiego. Przejdzie mi. Nie wiesz może kiedy Minerva przyjdzie ?
-Pani dyrektor wyjechała w ważnych sprawach. Nikt ni wi kiedy wróci.
-A może potrafisz określić na ile godzin wyjechała ?
-Godzin ?

Usłyszała za sobą męski głos, dosyć nieprzyjemny, przeszły przez jej całe ciało nieprzyjemne dreszcze, które wzmocniły jej złe samopoczucie. Mężczyzna był wyższy od niej. Jego czarne włosy były potargane jakby wrócił z potężnej wichury, a kilkudniowy zarost sprawiał wrażenie, że ten człowiek jest niechlujem, co mogły potwierdzić łachy, które traktował jako ubrania.

-Pani McGonagall wyjechała, ale nie na parę godzin. To potężna czarownica i dyrektor Hogwartu, więc nie licz na to, że będzie na każde twoje zawołanie.

Z każdym słowem jego twarz przybierała coraz mocniejszy odcień czerwieni, kończąc swój przegląd kolorów na mocno buraczanym odcieniu. Jego ciało coraz bardziej rozpierała rosnąca agresja i adrenalina przez co wyglądał jakby dostał ataku padaczki na stojąco.

-Ed uspokój się.

Hagrid wstał od stołu z hukiem odsuwając swoje krzesło, które siła wypchnęła parę metrów do tyłu. Był wyższy od każdego w tej sali, ale czy stawiłby się za Carmen, gdyby zaszła potrzeba ? Dziewczyna wolała tego nie wiedzieć.

-Wcale nie liczę na to, że Minerva będzie na każde moje zawołanie, po prostu chciałam się zapytać gdzie jest. To wszystko. Skoro jej nie ma, a w najbliższym czasie również się nie pojawi, to poczekam.

Carmen nie wiedziała, że wszyscy w napięciu obserwują tę scenę zza swoich stołów. Nie zdawała sobie sprawy, że ponownie narobi ambarasu swoim pojawieniem się w tej sali.

-Minerva ?! - mężczyzna spurpurowiał jeszcze bardziej i napiął mięśnie tak, że widać mu było wszystkie żyły na szyi. - Tak zwracasz się do potężnej czarownicy i dyrektora Hogwartu ?! Za grosz szacunku i zrozumienia, ale tacy jak ty nigdy go nie mieli. - mężczyzna splunął na podłogę nieopodal butów brunetki.
-Ed w tej chwili się uspokój.

Podeszła do niego jakaś czarownica, na oko młodsza od mężczyzny, łypnęła złowrogo na Carmen, dając jej do zrozumienia jakie bagno spowodowała.

-Brałeś dzisiaj eliksir ? - szepnęła, ale dziewczyna i tak to usłyszała, mężczyzna w odpowiedzi pokiwał przecząco głową. - W takim razie chodźmy do mojego gabinetu.

Złapała go pod ramię i lekko pchnęła, ale ten wpatrzony w Carmen jak w obrazek, nie ruszył się ani trochę. Carmen poczuła w sobie taki upór, że nie uciekła wzrokiem ani na moment, nawet nie przesunęła się, by zrobić im miejsce. Znowu była tym kimś w swoim ciele, kogo tak bardzo się przeraziła pierwszego wieczoru tutaj.

-No już, Ed. - podszedł do nich kolejny nauczyciel, tym razem mężczyzna i popchnął go mocniej. - Idziemy.

Po chwili wyszli w ciszy, którą przerywał głośny, charczący nerwowo oddech samego wyprowadzanego. Carmen patrzyła jak ta trójka opuszcza Salę bocznymi drzwiami. Całe napięcie z niej zeszło, a mięśnie się rozluźniły i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego jaka była spięta. Spojrzała swoimi dużymi czekoladowymi oczami na Hagrida. Ten nie miał zbyt zadowolonej miny, był zaniepokojony. Przestraszył się tego jak jego przyjaciel zareagował na nastolatkę. Bitwa wywarła na czarodziejach duże piętno i tajemnicze pojawienie się tej, nieświadomej swoich czynów, dziewczyny wpłynęło na nich w dużej mierze w złym stopniu. Niektórzy, jak właśnie Ed, brali mocne eliksiry uspokajające. W świecie mugoli szło się do psychologa i brało się antydepresanty oraz tabletki na depresje, tutaj były eliksiry, których skutki uboczne były znacznie gorsze niż w świecie bezmagicznych istot. Hagrid zrozumiał, że mimo braku złych intensji dziewczyny jak i jej rodziców, którzy wychowali ją w taki sposób, a nie inny jaki został im narzucony, to jednak jej osoba, jej nazwisko budzi lęk i zamieszanie. Równowaga szkoły była zachwiana, a przez takie wydarzenia chwiała się jeszcze bardziej.

-Źle wiglądasz, zjedź coś może.

Hagrid przerwał ciszę na sali, starał się mówić tylko i wyłącznie do dziewczyny, ale cisza na sali była aż przerażająca i słyszało to parędziesiąt osób więcej niż powinno.

-Nie. Nie dziękuję. - odetchnęła głęboko i rozejrzała się po sali widząc, że wszyscy ją obserwują i słuchają. - I tak narobiłam niepotrzebnie ambarasu, nie ma sensu to potęgować. Mam do ciebie jednak prośbę.
-Tak ?
-Mógłbyś powiadomić dyrektor, żeby po powrocie znalazła dla mnie chwilkę czasu i skontaktowała się ze mną. To ważne. - tym razem użyła oficjalnego zwrotu i nie nazwała Minervy po imieniu czy nazwisku.
-Pewnie.
-To ja już pójdę.

Odwróciła się na pięcie, posyłając jeszcze nauczycielom przepraszające spojrzenie, niektórzy się nawet do niej lekko uśmiechnęli albo ona była tak wykończona i zmęczona, że tylko jej się tak wydawało. Nie było wcale miło wychodzić z Sali w zupełnej ciszy i wzrokiem wszystkich wbitym w ciebie szczególnie po tym co zaszło i tym, że człowiek nie najlepiej się czuje i wolałby być w zupełnie innym miejscu na ziemi niż tu.

-Smacznego życzę !

Carmen usłyszała za sobą czyiś wesoły damski głos, za pewne należał do którejś z nauczycielek, rozbrzmiały pierwsze odgłosy śniadania, a ona poczuła ulgę po wyjściu z sali. Chciała odetchnąć świeżym powietrzem, bo naprawdę źle się czuła, ale z drugiej strony wolała znaleźć się u siebie z dala od wszystkich. Jednak chęć wypełnienia płuc świeżym powietrzem była większa. Wyszła niezbyt daleko, ale jednak tak, żeby chociaż spróbować się schować. Przycupnęła na wystających z ziemi korzeniach drzewa i nabrała powietrza jak osoba tonąca. Po wyjściu z sali poczuła się jeszcze gorzej niż parę chwil wcześniej. Zapytała tylko gdzie jest dyrektor, tylko tyle, a dostała aż taką odpowiedź i jeszcze słowa tego nauczyciela, że „tacy jak ona nigdy nie mieli szacunku”. Kim są ci „tacy” ? Kim jest ona ? Dlaczego każdy uważa ją za kogoś niebezpiecznego skoro ona taka nie jest ? Co w niej jest takiego złego, że wszyscy się od niej odwrócili i jej osoba jest świetnym tematem do plotek ? Nie poczuła kiedy pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Nie. Nie jest kimś bezwartościowym, kimś kto się marze. Starła ją i szybko wróciła do zamku korzystając z okazji, że wszyscy jedzą. Wróciła do siebie i wzięła pierwszą lepszą książkę. Usiadła w fotelu i pogrążyła się w lekturze.

Przez kolejnych parę dni starała się nie wychodzić ze swojego dormitorium. Przeczytała już wszystkie książki, których tytuły ją zaciekawiły i nie miała ochoty czytać reszty. Nie dostawała żadnych informacji na temat McGonagall i nikt nie składał jej wizyt. Od zdarzenia z Wielkiej Sali minął równo trzeci dzień. Dokładnie trzy dni temu Carmen postanowiła się tam ponownie pojawić, co wiązało się z tym, że i tym razem jej wizyta tam zakończyła się fiaskiem. Od tego czasu nie wychodziła ze swojego dormitorium. Teraz czuła się już lepiej. Tamten jednodniowy dyskomfort mógł być zupełnie przypadkowy. Przynajmniej tak starała się to wytłumaczyć Connery. Apetyt  oraz chęci poznania prawdy wróciły, ale jak miała ją poznać, skoro nie było tak ważnej osoby jaką była McGonagall. Naciągnęła na swoje nogi ciemne spodnie, a przez głowę przecisnęła kolorowy sweter. Zawiązała jeszcze wysokie, czarne trampki i spięła włosy w niedbały kok. Rzuciła okiem na swoją sypialnie i stwierdziła, że już jej się przejadła. Musiała w końcu gdzieś wyjść, przewietrzyć się. Była pora śniadania, więc myślała, że nikogo nie spotka na schodach i tak było. Na parterze słychać było odgłosy rozmów wydobywających się z Wielkiej Sali, przeszła cicho i wyszła na zewnątrz. Nie chciała nawet zbliżać się do tego pomieszczenia, z którym nie wiąże miłych wspomnień. Niebo było dzisiaj zachmurzone, ale nie zapowiadało się jeszcze na deszcz. Ogólnie pogoda nie zachęcała do opuszczania murów gmachu zamku, ale ściany tej potężnej budowli wcale nie zapraszały w swoje progi. Ponownie przycupnęła na tym samym korzeniu drzewa co ostatnio. Siedziała tak dłuższą chwilę nim nie usłyszała dźwięku zbliżającej się burzy. Rozejrzała się, ale nic takiego nie zauważyła, wróciła do drzewa i rozmyślała nad swoim kiepskim położeniu w jaki się znajdowała. Tyle pytań, a brak odpowiedniej osoby, żeby je zadać i otrzymać szczere i prawdziwe odpowiedzi. Dziewczyna znowu usłyszała grzmot, ale znowu nic nie zauważyła. Stwierdziła, że zaczyna już majaczyć. Źle się z nią dzieję. Wcześniej ten dziwny stan, w jakim się znalazła na ponad dobę, a teraz słyszy rzeczy, które się nie dzieją. Zamknęła powieki i oparła się o pień. Pierwszy raz od pobytu tutaj jej myśli powędrowały w kierunku jej rodziców. Zastanawiała się co się z nimi teraz dzieje. Czy są na nią źli czy raczej zaniepokojeni. Martwią się o nią czy obmyślają plan zemsty dla niej. A co z Elin ? Czy rodzice do niej dotarli ? A jeżeli tak to czy coś jej zrobili ? Słyszała już o tym, że jej matka to ponoć bardzo potężna czarownica i obawiała się, że być może Elin coś się stało z ręki siostry czy szwagra. Nie mogła jakoś sobie wyobrazić jej rodziców z mordem w oczach i żądzą zemsty. Nie, to do nich nie pasowało. Zdecydowanie nie. Przecież znała swoich rodziców. Spędziła z nimi osiemnaście lat, więc teoretycznie powinna ich znać, ale czy ich znała ? Raczej nie. Przez te wszystkie lata ją okłamywali, więc może ona znała zupełnie inne osoby, niż byli oni naprawdę ? Trzymała się nadziei, że to co się wydarzyło parę dni temu nie wywarło w jej rodzicach chęci potępienia zachowania Elin. Carmen nie byłaby w stanie znieść informacji, że jej ciotce, której tyle zasługiwała, coś się stało z ręki jej własnej matki i jednocześnie siostry Elin. Myśli atakowały ją cały czas nie dając pomyśleć o tym, że teraz zrobiło się już dosyć ciemno.

Gdy dziewczyna poczuła wibracje ziemi i usłyszała grzmot, który jakby uderzył gdzieś obok niej poderwała się z miejsca, otwierając oczy. Dopiero teraz spojrzała na niebo. Było ciemniejsze niż wtedy, gdy tu przyszła, ale nadal nie zapowiadało się na burzę. Przecież umiała to rozpoznać ! Postanowiła jednak, że wróci do zamku i nie będzie kusić losu, który jej najwidoczniej nie sprzyjał. Wolała nie myśleć, że zwariowała i słyszy grzmoty kiedy ich tak naprawdę nie ma. Po paru krokach rzuciło jej się coś w oczy, coś co leżało w trawie. Podeszła bliżej i podniosła czarny patyk, który teraz już potrafiła rozpoznać, to była różdżka. Ale inna niż te, które tutaj widziała. Krótka, ale gruba z trzema kółkami na całej długości, które różniły się wielkością. Od największego - wielkości wiśni do najmniejszego przy końcu - wielkości perły. Różdżka była w kształcie stożka, o małym promieniu, ale stożka. Tam gdzie ją trzymała, u podstawy mogła być ona średnicy pestki wiśni, a zakończenie było bardzo cienkie, ale cała różdżka wyglądała solidnie, tak jakby nigdy nie miała się połamać. Jej głęboka czerń nawet w małym stopniu nie przypominała kolorem węgla, to był znacznie ciemniejszy odcień. Taki którego dziewczyna nie widziała nigdy wcześniej, ani nawet sobie takiego nie wyobrażała. Rozejrzała się dookoła szukając prawdopodobnie osoby, która ją zgubiła. W tym momencie usłyszała tak potężny grzmot, że była pewna burzy, ale nie miała czasu nad tym myśleć, gdyż razem z grzmotem przyleciał piorun tak jasny, że zamknęła oczy, a trzymana różdżka zaczęła ją palić żywym ogniem w zaciśniętą dłoni, chciała ją upuścić, ale nie była w stanie, różdżka jakby przykleiła się do jej skóry. Po bardzo krótkiej chwili niebo ponownie przebiła błyskawica w towarzystwie jeszcze większego grzmotu i Carmen widziała jak przez ten ułamek sekundy błyskawica mknie w jej kierunku, automatycznie podniosła dłoń z różdżką w dłoni jakby ta miała jej pomóc, a piorun uderzył w drzewo za nią, zapalając je, dziewczyna poczuła rwący ból w lewym ramieniu. Upadła na kolana, a różdżka zniknęła tak samo jak palący ból w dłoni. Spojrzała na wnętrze dłoni spodziewając się okropnego widoku, zamiast zwęglonej skóry zobaczyła nietknięty naskórek, a z jej linii papilarnych ułożyło się zdanie „Jeszcze się spotkamy”, myślała, że to przewidzenie, zamrugała parę razy oczami, ale nie znalazła już ponownie żadnego napisu. Ramię bolało ją niemiłosiernie, nadal klęczała nie wiedząc co się dzieję. Nagle poczuła okropne mrowienie na całym ciele, które swoje ujście znalazło w lewym ramieniu potęgując ból do granic możliwości. Z jej piersi wydał się głuchy krzyk bólu. Osunęła się na plecy w miękką trawę nie mając siły na zrobienie jakiegokolwiek ruchu, w tym momencie zobaczyła spadający na nią płonący konar z drzewa. Szybkość z jaką się zbliżał nie dawała dziewczynie żadnych szans na przeżycie. Zdążyła pomyśleć tylko o bólu, który przeszył jej całe ciało z siłą jakiej nigdy nie doświadczyła w życiu. Właśnie miała umrzeć.

-Vingardium Leviosa !

Usłyszała bardzo wyraźnie męski głos, który wypowiedział te słowa, a konar zawisł w powietrzu parę metrów nad nią nadal płonąc, po chwili poruszył się i wylądował obok drzewa, przy którym tak lubiła siedzieć, a te teraz paliło się jak pochodnia. Nie był to przyjemny widok, bo było to miejsce, jedno z niewielu, do których czuła jakieś przywiązanie. Obserwując palące się drzewo musiała mocno zadzierać głowę do góry co jeszcze bardziej potęgowało ból w ramieniu, ale dziewczyna nie widziała już dla siebie żadnych szans.

-Aguamenti !

Tym razem usłyszała twardy, żeński głos, który już znała, a na palące się drzewo spadły hektolitry wody gasząc płomień. Oczy bolały ją od patrzenia w górę, więc spojrzała przed siebie na błękitne już niebo. Cieszyła się, że ten piękny widok jest jej dane widzieć na chwilę przed śmiercią w mękach, które znosiła. Zakręciło jej się porządnie w głowie i dostała tak potężnych dreszczy, że nie wytrzymała tego i ogarnęła ją ciemność podobna do koloru różdżki, która tak samo jak się pojawiła tak zniknęła. Głęboka czerń przestraszyła dziewczynę, ale nie była w stanie się jej przeciwstawić. Zanurzyła się w niej zupełnie, ciesząc się również z tego, że ból jakby odpływał, a ją przejmował błogi spokój. Bardzo wyraźnie słyszała swój oddech, który powoli zwalniał, aż ucichł zupełnie.

↓ ↓ ↓

Hej ;)
Dzisiaj później niż zazwyczaj, w związku z tym przepraszam za najpewniej istniejące błędy, doba ma za mało godzin :D
Jest pewnego rodzaju akcja w opowiadaniu, która mam nadzieję przypadła Wam do gustu ;)
Do napisania w piątek ;)

2 komentarze:

  1. I znowu ja!
    Pewnie masz mnie już dość :)
    Dobrze, że wprowadziłaś bardziej dynamiczną akcję :) Dzięki temu nie opowiadanie nie zdążyło się zrobić nudne, a tego się obawiałam. Ale jest super. Nadal teorzysz zdania na 10 linijek. ,,W tym momencie usłyszała tak potężny grzmot, że była pewna burzy, ale nie miała czasu nad tym myśleć, gdyż razem z grzmotem przyleciał piorun tak jasny, że zamknęła oczy, a trzymana różdżka zaczęła ją palić żywym ogniem w zaciśniętą dłoni, chciała ją upuścić, ale nie była w stanie, różdżka jakby przykleiła się do jej skóry. " Następne zdanie też jest za długie i mało spójne.
    Czasmai kiedy piszesz dajesz złe spójniki. W pewnym momencie rzuciło mi się to w oczy, ale teraz nie mogę znaleźć tego zdania. Dałaś tam ,,i", a dużo bardziej pasowałoby ,,więc". Zastanawiaj się nad tym w przyszłości.
    Oprócz tych paru błędów, opowiadanie jak zawsze świetne. Czy Carmen (uwielbiam to imię) znalazła czarną różdżkę? Jestem tego prawie pewna!
    Naprawdę bardzo dobrze ci to idzie :)
    Weny życzę i zapraszam do siebie :)
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com
    Bianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie mam ciebie dość :D
      Dziękuję za wypatrzenie błędu, ostatnio mam mniej wolnego czasu i cierpi na tym również opowiadanie, którego treść sprawdzałam po łebkach, ale wczoraj poprawiłam rozdział 6, więc w tym kolejnym powinno być mniej byków ;)
      Czarna różdżka ? :P
      Do napisania ;)

      Usuń