piątek, 2 października 2015

Rozdział 4.

Następnego ranka obudziła się rześka i wyspana. W pokoju było jasno, a na zewnątrz przyjemnie świeciło słońce. Jak na początek kwietnia pogoda była tutaj wspaniała. Dziwnie szczęśliwa Carmen spojrzała na tarczę zegara. Dochodziła ósma. Brunetka zastanawiała się, skąd pojawiły się w niej te dziwne promyki szczęścia, zasiane w jej sercu. Może było to spowodowane, że pierwszy raz w swoim życiu postępowała według jej zasad i nikt jej nie dyktował poleceń ? Dziewczyna wstała i otworzyła na oścież okno. Do pokoju wleciało świeże powietrze poranka oraz nieco chłodu pozostałego z nocy. Jej dormitorium znajdowało się dosyć wysoko w jednej z wielu wieżyczek, teraz przyglądała się uczniom, którzy pośpiesznie gdzieś szli, rozmawiając ze sobą. Z tych obserwacji zauważyła, że ich zachowanie odbiegało od zachowania uczniów z jej mugolskiej szkoły. Tutaj każdy czarodziej chodził na zajęcia w szacie czarodziejskiej, która była długa do ziemi i być może nie była jakaś zachwycająco piękna, ale Carmen miała ochotę też ją założyć. Dziedziniec powoli opustoszał, a uczniowie zniknęli za głównym wejściem do zamku, za pewnie szli na wspólne śniadanie. Dziewczyna westchnęła i zamknęła okno, gdyż pomieszczenie już zdążyło się oziębić. Stanęła nad walizką i wybrała czarne kryjące rajstopy, do tego sukienkę przed kolano z długim rękawem w przyjemnym, i co najważniejsze ciepłym, kolorze pomarańczowym. Była ona zrobiona z grubego i ciepłego materiału, który Carmen bardzo lubiła, bo kojarzył jej się z ciepłym pledem, który kiedyś zrobiła jej mama. Nie był piękny, bo była to pierwsza robótka ręczna Avy, ale dziewczyna miała z nim dobre wspomnienia. Zabrała jeszcze czystą bieliznę i powędrowała do łazienki gdzie, nie chcąc spędzić dużo czasu wzięła tylko szybki prysznic. Ubrała się, a włosy zakręciła na lokówce. Pociągnęła jeszcze tuszem po długich rzęsach i wyszła. Założyła ciemne botki na płaskiej podeszwie i dobrała naszyjnik.

Na stoliku czekało na nią śniadanie. Dzisiaj miała płatki kukurydziane z mlekiem, a do tego kakao w niebieskim kubku. Wszystko jej tutaj smakowało, nawet jeżeli było to najprostsze danie jakie może być. Uczniowie zaraz mieli zacząć lekcje, a ona miała ogromną ochotę wyjść na dziedziniec, na którym niedawno tętniło, tak mocno, życie. Wzięła tylko swój płaszcz, który tylko założyła i nawet nie zapinając go wyszła do pustego salonu. Sądziła, że spotka tam aurorów, ale przypomniało jej się, że McGonagall uprzedziła ją o tym, że ci nie będą mącić już jej spokoju. Zdezorientowana stała tak chwilę w salonie nie wiedząc co ma zrobić. Nie wiedziała czy wolno jej było wyjść z dormitorium, a szczerze nie chciała robić czegoś na własną rękę, bojąc się konsekwencji, które mogą się za tym pojawić. Po dłuższej chwili zdecydowała, że wyjdzie i poszuka dyrektora, czy kogoś innego, i zapyta czy może wyjść. Wtedy będzie się lepiej czuć oraz uzyska odpowiedź. Usatysfakcjonowana takim działaniem przekręciła klamkę w magicznych drzwiach. Korytarz był pusty, a ona nie wiedziała gdzie ma się kierować. Stwierdziła, że najlepiej będzie zejść po schodach na sam dół i wtedy coś wymyśli. Schodziła po tych ogromnych schodach, które czasami zmieniały swój bieg i nagle za pomocą magii poruszały się w tylko sobie znanym kierunku. Gdy pierwszy raz Carmen była świadkiem takiego zdarzenia była poruszona tym co się dzieje, serce biło jej jak szalone, ale z czasem zauważyła, że nie zagraża to jej życiu. Po ponad kwadransie udało jej się dotrzeć na parter. Tak. Była pewna tego gdzie jest, była na dziedzińcu, a na końcu korytarza za zakrętem kryła się Wielka Sala, a obok niej wielki portret dyrektora. Stała tak nie wiedząc co zrobić. Śniadanie już się skończyło, więc gdzie miała odnaleźć teraz McGonagall ? Była, co prawda, już w jej gabinecie, ale nie wiedziała jak do niego dojść, a przy rzeźbie Chimery trzeba było podać hasło, którego i tak nie znała. Ze swojej lewej strony usłyszała kroki, a po chwili zza zakrętu wynurzyła się postać mężczyzny, który gdy ją zobaczył nieco zwolnił, ale nie przerwał swojej wędrówki.

-Przepraszam. - dziewczyna zwróciła jego uwagę na swoją osobę. - Yyy … mam nietypowe pytanie.
-Słucham. - mężczyzna przystanął w odpowiedniej odległości od niej uważnie się jej przyglądając, a Carmen miała wrażenie, że ten człowiek wie kim ona jest, czego sama zainteresowana nie wiedziała.
-Chciałabym pójść na spacer. - tu dziewczyna spojrzała na to co kryło się za dziedzińcem. - Ale nie wiem czy mogę, a nie wiem gdzie mogę znaleźć Panią McGonagall i tak się zastanawiam, czy mógłby mi Pan pomóc.
-Z tego co Pani dyrektor mi przekazała ma Pani pełną swobodę na terenie placówki.
-Czy … czy to znaczy, że mogę pójść ?
-Tak.

Po tym mężczyzna, minął ją i odszedł bez słowa,  brunetka nie do końca to zrozumiała, ale wyszła nie tracąc już cennego czasu. Było jej przyjemnie ciepło w jej dzisiejszym stroju i szczególnie często wystawiała swoją twarz w kierunku pięknie świecącego słońca. Dziewczyna spacerowała sobie beztrosko, pochłaniając całą sobą te widoki, bo nie wiedziała jak długo będzie jej dane je podziwiać. W tym momencie nie liczył się jej gniew za brak możliwości spędzenia tutaj siedmiu lat jej życia. Teraz była szczęśliwa tym, że tutaj jest i nie zastanawiała się nad tym dlaczego się tutaj nie dostała i dlaczego ten powód jest tak tajnie strzeżony. Nie myślała nawet o swoich rodzicach i o ich sposobie wychowania jej w głębokim kłamstwie, za które była na nich śmiertelnie zła i jedyne co do nich czuła w tamtym momencie to obojętność. Czuła, że wieź, którą byli ze sobą związani pękła bezpowrotnie. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie spojrzeć im w oczy i  nie czuć do nich obrzydzenia. Nawet nie zastanawiała się nad tym jak oni czują się w takiej sytuacji ani czy podjęli jakieś próby odnalezienia jej. Nie zamartwiała się niczym i nic się nie liczyło, jedynie ciepłe promyki słońca, które delikatnie gładziły jej młodą twarz. Im dłużej i dalej dziewczyna szła, oddalając się od szkoły, teren stawał się bardziej dziki i piękniejszy. Doszła na jedno z wielu wzgórz, z którego miała idealny widok na potok na dole. Za nim rozpościerał się ogromnych rozmiarów ciemny las oraz dosyć spora okrągła chatka po przeciwnej stronie, która sąsiadowała z lasem i potokiem. Z komina chatki leniwie wypływał ciemny dym, a jedno z okien było otwarte na oścież. Dziewczyna nie wiedziała kto mógłby mieszkać w takiej chatce, która wyglądem odbiegała od domów w jej rodzinnym mieście. Zaczęła schodzić stromym wzgórzem. Kierowała się w przeciwnym niż chatka kierunku. Gdy stała już przed potokiem i się rozejrzała zauważyła, że otacza ją teraz jedynie las i chatka, która wydawała się teraz zupełnie daleko. Wzgórze, które teraz pokonała zasłaniało jej widok na zamek, a dookoła panował taki spokój, że po zamknięciu powiek dziewczyna przeniosła się do zupełnie innego świata. Słyszała śpiew ptaków, szum wody, gardłowy śpiew orła, który szybował nad polaną i wszelkie odgłosy życia natury. Było to dla niej idealne miejsce, w którym nawet śmierć się nie liczy, było to jej niebo na ziemi. Carmen zamoczyła dłoń w zimnej wodzie potoku, kucnęła i obserwowała jak ryby pływają w krystalicznie czystej wodzie prześcigając się wzajemnie.

-O cholibka ! Panienka ni powinna była tutaj przychodzić !

Dziewczyna wstała energicznie i odwróciła się wystraszona w kierunku męskiego głosu, który usłyszała. Speszyła się, bo faktycznie odeszła spory kawałek od zamku, mimo że idąc tutaj nie zdawała sobie z tego sprawy.

-Ja .. ja przepraszam. Ja nie powinnam. Ja już wrócę do zamku. - speszyła się jeszcze bardziej widząc ogrom zbliżającego się mężczyzny, pod którego stopami drżała ziemia.
-Panienka ni wi, że to Zakazany Las ? - gdy ten stanął przed nią ona, żeby spojrzeć mu w oczy musiała wysoko zadzierać głowę, a przecież była wysoka.
-Jaki las ?
-Zakazany Las. Żaden uczeń ni ma tutaj wstęp, a co dopiro panienka.

Dziewczyna spojrzała przed siebie obserwując las, dla niej wydawał się taki sam jak każdy inny. Był dosyć ciemny, ale to zapewne wina rozłożystych koron drzew, które nie wpuszczały zbyt wiele słońca do środka. Nie odbiegał według niej od innego lasu na świecie. Chociaż w tym magicznym świecie wszystko było dla niej nowe, więc może i ten las jest niezwykły, mimo że wcale jej się taki nie wydawał.

-Chodźmy już. - mężczyzna rozejrzał się dookoła, po czym ruszyli. - Pani dyrektor mówiła mi o panience. Współczuję.
-Czego mi Pan współczuje ?
-No … tego … kłamstwa panienki rodziców.
-Ah tego. Dobrze, że chociaż się tego dowiedziałam.
-Właśnie wyjąłem z pieca szarlotkę, zje panienka kawałek ?
-Nie chciałabym przeszkadzać.
-Ni ma w czym panienka przeszkadzać. Jako gajowy mam mnóstwo wolnego czasu.
-Jest Pan tu gajowym ?
-Jaki Pan, mów mi Hagrid. - olbrzym roześmiał się dźwięcznie, a ptaki z pobliskiego drzewa wzbiły się w powietrze, lecąc w tylko sobie znanym kierunku.

-Miło mi Hagridzie, mam na imię Carmen.

Dziewczyna wyjęła w jego stronę swoją dłoń, a ten uścisnął ją zbyt mocno, ale Carmen nie dała tego po sobie poznać. Gajowy uśmiechnął się do niej tak ciepło, jak jeszcze nikt wcześniej. Rozmasowała dyskretnie pokiereszowaną dłoń i dalej szli w kierunku jego chatki.

-Aha, bym na śmierć zapomniał. - mężczyzna odezwał się głośno, gdy wchodzili na schodki przed chatką. - W środku jest Kieł, mój pies. Ni ma się czego obawiać.

Uśmiechnął się do niej szeroko, przez co ten człowiek zyskał w jej oczach. Nie znał jej, a raczej poznał. Widziała go tego wieczoru w Sali, siedział za stołem nauczycieli. Mijała go nawet, idąc za McGonagall, ale tylko ten nie wyciągnął w jej kierunku różdżki (której za pewne jako gajowy nie miał) i nie posłał w jej kierunku pełnego niechęci i złości spojrzenia, a teraz był dla niej tak miły. Nie doświadczyła jeszcze takiej dobroci i gościnności od kogoś stąd. Gdy Hagrid otworzył drzwi do jej uszu dobiegło głośne szczekanie, a za chwilę ogromny czarny pies, merdający energicznie ogonem podbiegł do swojego właściciela, domagając się z jego strony pieszczot.

-Zostawiłem go na chwilkę, a ta bestia tak się za mną stęskniła.

Odwrócił się w stronę swojego gościa, który nadal stał w drzwiach, a w jego oczach można było zobaczyć niemą walkę - uciekać czy zostać ?

-Zamknij drzwi za sobą jak możesz, bo jak ta bestia wybiegnie to wróci dopiro wieczorem na kolacje.

Hagrid roześmiał się donośnie, a dziewczyna zmagając się z dużymi i ciężkimi drzwiami zamknęła je po chwili. Gajowy w dalszym ciągu trzymał psa za obroże.

-Kieł, to przyjaciel. Zachowuj się.

Powiedział do niego bacznie mu się przyglądając, po czym puścił go, a ten pobiegł szczęśliwy do przestraszonej dziewczyny. Analizowała w głowie wzrost psa, gdyby ten stanął na tylne łapy to była przekonana, że spokojnie przerósłby ją półtora razy. Pies zatrzymał się przed nią i patrzył dłuższą chwilę.

-Pogłaszcz go. Nic ci ni zrobi.

Zachęcił ją Hagrid, a ta wyciągnęła w stronę zwierzaka drżącą dłoń. Dotknęła jego ciepłego i dużego łba ze strony psa nie było żadnej reakcji nadal wpatrywał się w nią swoimi mętnymi oczami. Po chwili wydał cichy dźwięk podobny do warkotu zmieszanego ze szczeknięciem i szturchnął ją łbem w pasie, pchając ją do środka pomieszczenia.

-Takiej reakcji u niego jeszcze nigdy ni widziałem, ale na Hipogryfa ten pies to komnata tajemnic.

Mężczyzna zaśmiał się ze swojej wypowiedzi, której dziewczyna nie zrozumiała ni w pięć ni w dziesięć, ale posłała mu słaby uśmiech. Usiadła w dużym fotelu, na który wskoczył jeszcze Kieł, a i tak zostało jeszcze sporo miejsca. Pies położył swój łeb na kolana dziewczyny, domagając się głaskania. Carmen nie zastanawiała się długo, zaczęła pieścić zwierzaka, któremu się to podobało. Nastolatka rozejrzała się po wnętrzu. Był to jeden pokój, który pełnił rolę salonu, sypialni, kuchni i jadalni w jednym. Naprzeciwko drzwi wejściowych były jeszcze jedne, jak podejrzewała, prowadziły do łazienki. Brunetka czuła się tutaj jak Alicja w Krainie Czarów. Wszystko było potężne. Potężne meble, pies, właściciel, nawet talerze i kawałki ciasta. Ten który dostała zjadła razem z Kłem, gdyż sama nie zmieściła nawet połowy. Hagrid wydał jej się bardzo ciepłym człowiekiem, ale w jego oczach widziała to samo co zobaczyła pierwszego dnia tutaj w swoich. Wyczuwała w nim smutek, który też był spowodowany tym miejscem. Ona cierpiała, że nie mogła tutaj się uczyć, u niego dostrzegła coś podobnego, a jednak on był szczęśliwy. Spędzał tutaj czas, miał styczność z zamkiem na co dzień, ona nie. Bardzo przyjemnie rozmawiało się jej z gajowym. Mimo różnicy wieku i tkanki tłuszczowej oraz wzrostu mieli masę wspólnych tematów. Hagrid bardzo rad opowiadał jej o magicznych stworzeniach, których niegdyś podobno nauczał w szkole, ale nie chciał o tym mówić więcej, a Carmen wcale nie naciskała. Tak miło jej był w jego towarzystwie, że nawet nie zauważyła kiedy Kieł zasnął na jej kolanach. Pochwycił to również gajowy.

-Cholibka ! Skoro Kieł już smacznie chrapie to z pewnością jest już pora obiadowa. - wyjrzał przez okno. - Albo i nawet po. Błonia są pełne uczniów.
-Przeszkadzam ci, tak ? - dziewczyna chciała podnieść łeb psa nie budząc go.
-Ni. - szybko zaprzeczył. - Przydałoby się tylko coś ugotować. Pewni jesteś głodna.
-Szczerze to najadłam się twoją pyszną szarlotką.
-Smakowała ci ? Widziałem, że połowę zjadł ci Kieł.
-Była pyszna. Nigdy nie jadłam lepszej, ale kawałek był nieco za duży. - uśmiechnęła się przepraszająco.
-Zawsze się zapomnę, że tylko ja tak dużo jem.

W chacie zabrzmiał głośny tembr jego głosu, aż Kieł się przebudził. Spojrzał na swojego pana po czym prychnął zły i ponownie zasnął. Carmen pogłaskała psiaka po łbie na co ten pomachał ogonem przez sen. Hagrid krzątał się po izbie, zdejmując ze ściany różne patelnie i rondelki zawieszone na haczykach. Widziała, że dla niego to klitka i ma mało miejsca, ale widziała też jak bardzo kochał swoje cztery kąty. Gdyby zaczął narzekać być może wyrzuciliby go ze szkoły ? - pomyślała. Nagle ktoś głośno zapukał do drzwi, a Carmen aż podskoczyła czym zbudziła Kła, który spojrzał na nią zły. Podrapała go po uchu i jego oczy przyjemnie się zamgliły.

-Hagridzie to my ! - usłyszała czyiś męski głos po drugiej stronie.
-A co wy tu robicie smyki ? - gajowy otworzył drzwi, ciesząc się z nowych gości.

Carmen chciała wstać, ale uniemożliwiał jej to ciężki łeb psa. Nie chciała przeszkadzać, tym bardziej, że Minerva prosiła ją o nie rozmawianie z uczniami. Czuła się jak złodziej złapany na gorącym uczynku.

-Hagridzie, czy wiesz coś może na temat tej dzie … - usłyszała damski głos, który urwał się w pół zdania.

Widziała jak czyjaś ruda czupryna wpatruje się w nią wielkimi jak spodki oczami i wbija łokieć w żebra dziewczyny obok, która przerwała swoją wypowiedź.

-Ron, co ty wyprawiasz ?! - dziewczyna zaczęła rozsmarowywać bolące miejsce.
-Cześć. - odezwała się ruda czupryna z uśmiechem na twarzy.
-Cześć … Ron. - odpowiedziała Carmen cicho i nieśmiało, starając się zdjąć łeb Kła z kolan.

Hagrid zamknął za nimi drzwi, a cała trójka wpatrywała się w nią. Zaczynając od lewej strony brunetki stał chłopak z czarnymi włosami, które miały jakby własne życie, na nosie miał okrągłe okulary. Był wyższy od dziewczyny, która stała w środku, ale niższy od rudzielca. Dziewczyna w środku łypała na nią podejrzliwym wzorkiem i Carmen już wiedziała, że nie zostaną przyjaciółkami. Była niższa od niej, a jej brązowe loki były jaśniejsze od głębokiego czekoladowego koloru Carmen. Ron przyglądał się Connery uporczywie, ale z miłym blaskiem w oczach. Twarz miał usłaną jasnymi piegami.

-Właśni szykuję obiad, zostanicie, prawda ? - przerwał ciszę gospodarz domu.
-My … my właśnie wróciliśmy z obiadu. - odezwał się chłopak w okularach, rozpoznała w nim głos, który dobijał się do drzwi.
-Przyszliśmy tu w innej sprawie. - ich koleżanka powiedziała to przyglądając się Carmen z nieukrywaną niechęcią.

Cała ta paczka miała na sobie obowiązkowe szaty i torby, w których zapewne mieli książki. Chłopak z czarnymi włosami jako jedyny nie gapił się na nią, patrzył na Hagrida, z którym prowadził niemą rozmowę. Jego koleżanka patrzyła na Carmen z takim jadem w oczach, że gdyby mogła pluć śliną jak lama to Carmen byłaby cała tym oblepiona. Za to Ron uśmiechał się do niej delikatnie, co odwzajemniła brunetka.

-Nie będę już Wam przeszkadzać. - powiedziała, patrząc na nowych gości gajowego. - Dziękuję Hagridzie za miły dzień i pyszną szarlotkę. - przez cały czas starała się podnieść ciężką głowę psa, która jakby robiła się coraz cięższa.
-Ależ to żaden problem. Mam nadzieję, że odwiedzisz mnie jeszcze ?
-Jeżeli nie byłby to problem to z chęcią tu wrócę.

Uśmiechnęła się do niego ciepło, tracąc już siłę w rękach, które odmawiały jej posłuszeństwa i nie mogła za nic w świecie podnieść ciężkiego łba. Nagle wydarzyło się coś czego się zupełnie nie spodziewała. Łeb psa powędrował nieco do góry, a ona dopiero teraz poczuła ból w udach. Ostrożnie zeskoczyła z fotela, poprawiła sukienkę i spojrzała przed siebie. Ron stał z różdżką w dłoni, która teraz nieco opadła, a razem z nią łeb Kła, który nie zdając sobie z niczego sprawy smacznie spał dalej.

-Dziękuję. - Carmen zwróciła się do Rona masując obolałe uda.

Widziała jak uczennica patrzy z oburzeniem na swojego przyjaciela, który pomógł brunetce i Carmen miała ochotę śmiać się z jej miny, wyrażającej złość i gniew na jej osobę. Dziewczyny wymieniały się chwilkę zupełnie różnymi spojrzeniami. Carmen patrzyła na nią z ochotą wybuchnięcia śmiechem, a jej przeciwniczka z żądzą mordu. Brunetka zabrała swój płaszcz i skierowała się do wyjścia specjalnie przechodząc najbliżej Rona.

-Do widzenia Hagridzie. - pożegnała się z nowym przyjacielem, po czym będąc blisko Rona, dodała. - Cześć Ron. - uśmiechnęła się najlepiej jak umiała i wyszła słysząc pomruki niezadowolenia swojej przeciwniczki.
-Czyś ty Ron oszalał do reszty ? Ona jest niebezpieczna ! Hagridzie nie spodziewałam się po Tobie takiej nieodpowiedzialności. Nie słyszałeś co mówiła McGonagall ?
-Hermiono uspokój się. Wyolbrzymiasz sytuację.

Usłyszała jeszcze śmiech gajowego i odeszła zostawiając kłócącą się czwórkę za sobą. Ta sytuacja była dla niej zabawna, ale zdziwiło ją to, że ta trójka przybiegła do Hargida z chęcią porozmawiania na jej temat. Wiedziała, że to o nią chodzi, bo niby dlaczego Ron przerwał tej całej Hermionie zdanie w połowie słowa ? Ale ich imiona coś jej mówiły. Ron, Hermiona i ten trzeci, chłopak o czarnych włosach w okrągłych okularach. No tak, przecież czytała o tym jak Trzech Zbawicieli uratowało Hogwart przed paroma miesiącami, więc ten trzeci to z pewnością słynny Harry Potter, który tyle dokonał. Jakoś dla niej nie było to przełomowym odkryciem, że spotkała właśnie ich. Nic to dla niej nie znaczyło, bo niby dlaczego miało ? Jest tu dopiero trzeci dzień. Chociaż słowa Hermiony po tym jak wyszła nieco ją zaskoczyły. Bo niby co takiego mówiła McGonagall na jej temat ? Może podczas śniadania przekazała jakąś informację uczniom i nauczycielom na jej temat ? Wspinała się powoli po wzgórzu w kierunku zamku. Uczniowie, na jej nieszczęście, zachęceni wspaniałą pogodą siedzieli na błoniach przed szkołą, ciesząc się z przerwy między zajęciami lub nawet ich zakończeniem. Carmen zastanawiała się czy przypadkiem nie zawrócić, ale było już za późno, gdyż parę osób już ją obserwowało, a wręcz przewiercały ją wzrokiem. Nawet gdyby chciała się jeszcze gdzieś przejść czułaby na sobie ich świdrujące, przestraszone i nachalne spojrzenia. Dlaczego oni się jej bali ? Kim ona była, żeby się jej bać ? Gdyby wiedzieli jak ona boi się ich to zapewne sytuacja byłaby zupełnie inna. Carmen zadarła wysoko głowę, próbując chociaż dać im powody do obaw, a sobie nieco fałszywej pewności siebie i ruszyła w kierunku zamku. Czuła na sobie spojrzenia dziesiątek uczniów, których nawet nie odwzajemniała, bo nieco bała się swojej reakcji, gdy spojrzy im prosto w oczy. Aż nagle poczuła przypływ gorąca w całym ciele, które tak samo jak szybko się pojawiło, tak samo szybko wchłonęło się w ziemię po której szła. Jej wzrok skierował się automatycznie i pchnięty jakimś dziwnym uczuciem w prawą stronę. Paręnaście metrów dalej oparty o drzewo stał pewien blondyn. Jego wzrok był nachalny, wręcz rozbierający, a kolor oczu tak wyrazisty, że Carmen nawet z tej odległości widziała ich głęboką szarość. Dziewczyna wbiła w niego swój dociekliwy wzrok, nie mogła przecież odpuścić, trzeba dać im powody do obaw skoro takie uczucia u nich wzbudza. Wpatrywali się tak w siebie dopóki dziewczyna minęła go i nie miała już możliwości przyglądania się mu co nie zmienia faktu, że chłopak odwrócił wzrok. Dopóki nie zniknęła na schodach czuła jego palący wzrok na sobie.

Pchnięta instynktem zwierzęcym pokonywała schody w zawrotnym tempie nie zważając na przestraszonych uczniów, którzy rozchodzili się jak morze na boki, żeby Carmen mogła przebiec. Zatrzasnęła drzwi i opierając się o nie plecami oddychała głęboko, starając się uspokoić swoje serce i zmusić do normalnego bicia. Adrenalina nadal pływała w jej żyłach, a strach wypełniał serce. Dlaczego tak się zachowała ? Skąd pojawił się ten nagły i tak ujmujący strach w jej sercu ? Dlaczego poczuła się jak antylopa uciekająca przed krwiożerczym lwem, który upatrzył ją sobie na obiad ?

Na chwiejnych nogach podeszła do okna w salonie w międzyczasie, rzucając płaszcz na kanapę. Jej dłoń od razu dotknęła kryształowego naczynia z bursztynową zawartością, a druga złapała za szklankę. Działając zupełnie nieświadomie nalała do połowy szklanki alkoholu i wzięła duży łyk, napoju. Skrzywiła się, czując dodatkowe ciepło w przełyku i dopiero zorientowała się co robi. Otworzyła na oścież okno i ze szklanką w dłoni usiadła na kanapę, wpatrując się tępo w pusty kominek, w którym spoczywało świeże drewno gotowe do zapalenia, ale Connery było i bez tego gorąco. Jej serce nadal pędziło jak koń w galopie, a adrenalina buzowała w żyłach jak szalona. Alkohol dodatkowo ją grzał i po czasie nieco ją uspokoił.

-Co tu się dzieję ?

Szepnęła sama do siebie. Po kwadransie, podczas którego dopiła zawartość szklaneczki, wstała i na trzęsących się nadal nogach poszła do sypialni. Tam stwierdziła, że jeżeli zimny prysznic jej nie pomoże to już nic jej nie uspokoi. Po dziesięciu minutach spędzonych pod zimną wodą marzyła jedynie o ciepłym pledzie jej mamy, kubku kakao i dobrej książce. Zagrzebana pod kołdrą, w piżamie, z kubkiem kakao, który pojawił się zaraz jak o nim pomyślała, spędziła popołudnie zaczytana w książce.

↓ ↓ ↓

Hej ;)
Podobał się rozdział ? Wyraź swoją opinię w komentarzu ;) A tak zupełnie szczerze to jestem ciekawa tergo co myślicie o tej całej sytuacji opisanej powyżej.
Pozdrawiam i czytamy się w kolejny piątek ;)

1 komentarz:

  1. Przepraszam, że tak późno, ale mam nawał pracy. Jestem pierwsza! Chcę milkę! Dostanę prawda, prawda?
    Rozdział super, ale musisz popracować trochę nad błędami stylistycznymi. Może beta by ci pomogła? Ona by ci poprawiała te błędy, a ty byś się tylko czegoś uczyła. Ogólnie historia bardzo mnie interesuje. Jak mi nie powiesz co w przeszłości zrobili Ava i Nicholas to mi się coś stanie!
    Wiesz co? Nie podoba mi się zachowanie Hermiony. Zawsze jakoś ją lubiłam, a tutaj była niemiła. To nie znaczy, że ją źle przedstawiłaś jak to się dzieje na wielu blogach (Hermiona w purpurowym płaszczyku, mini, w szpilkach, i cieniutkich rajstopkach i to wszystko w zimie), ale po prostu nie przypadła mi do gustu>
    Dobra muszę już lecieć! Czekam na next i zapraszam do siebie!
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com

    Weny życzę,
    Bianka.

    OdpowiedzUsuń